niedziela, 29 lipca 2012

Gwiezdne Łzy 4


 Wiem że pewnie niewielu to może interesować, bo zapewne niewielu czyta ten blog i moje wypociny, ale posty będą teraz dodawane rzadziej. 
Dlaczego? 
Ponieważ pewnego strasznego dnia, jakiś idiota gdzieś na tym bezlitosnym i zimnym świecie wymyślił kolonie.
Dlatego jak posty będą to będą a jak nie to z góry pokornie błagam o wybaczenie tych którym nie szkoda marnować czasu na moje opowiadanie.
:]
A no i jeszcze jak już ogłoszenia i przprosiny to może tez jeszcze prośby?
Proszę Was...
Nie.Nie.Nie
Ja Was BŁAGAM, może chociaż jeden mały komentarzyk...
Jeden, tyci, malutki nic takiego. Tylko komentarz. 
Łudzę się, że ktoś to czyta... że ktoś wgl tam jest...
Bo jest prawda?
 ***
Zaprowadziła go do salonu, a sama udała się do kuchni. Nalała wody do czajnika, postawiła na palniku i wyciągnęła dwa kubki.
- Jak masz na imię? - dobiegło ją pytanie z salonu.
- No tak, wpuszczam do domu faceta, który nawet nie wie jak się nazywam - mruczała pod nosem - co z tego, że to może być kosmita czy inne dziwne coś. Ma do mnie niesamowicie ważną sprawę i to ma być odpowiedzią na wszystkie moje pytania.
- Nie na wszystkie - usłyszała za plecami chichot - a na imię masz?
Stał w drzwiach od kuchni i.. tak znów się z niej śmiał.
- I - Idea - wydukała.
- Hmm... Idea? Dziwne imię.
- Wybacz, ale ja także nie uważam twojego za normalne - prychnęła zalewając herbatę wrzątkiem.
Wyciągnęła cukier z szafy.
- Dwie łyżeczki - powiedział. Nie, on właściwie wyśpiewał te dwa słowa i zrobił to z taka słodyczą, że szło się porzygać.
- Nie mam cukru - uśmiechnęła się pod nosem słodząc sobie herbatę.
- Jak nie, jak tak? - uniósł brew w pytającym geście.
- Jak to mówią "Gość w dom, cukier do szafy" - odpowiedziała uśmiechając się wrednie.
- Ha ha ha... A teraz na serio słodzę dwie łyżeczki.
- Słodzę dwie łyżeczki i... - kochała być złośliwa, w sumie niektórzy uważali, że jest to jej przeznaczeniem. Taki mały cel życiowy. Być wrzodem na dupie każdej otaczającej ją osoby. Oczywiście każdy  kto tak myślał gargantuicznie wprost mijał sie z prawdą. Ona po prostu to lubiła. I tyle.
- Słodzę dwie łyżeczki i proszę?
- Grzeczny chłopiec - zachichotała wsypując cukier do jego kubka.
***
Rozsiadła się w swoim ulubionym fotelu w salonie, natomiast Kastiel usiadł na sofie naprzeciwko niej. 
Teraz mogła mu się lepiej przyjrzeć. W sumie miała do tego już parę okazji, ale jakoś przedtem nie zwróciła uwagi na jego duże, głęboko osadzone zielone oczy opatulone gęstymi czarnymi rzęsami.
On... Chyba coś do niej mówił, ale Idea nie słuchała tylko patrzyła na jego pełne usta wypowiadające coraz to nowe słowa, które ona puszczała mimo uszu.
Odgarnął ręką czarne kosmyki włosów z twarzy.
Długie, piękne, czarne włosy.
"O słodkie niebiosa czyżby Bóg zstąpił na ziemię?
...
Nie no...
Nie przesadzajmy...."
Gdy tak błądziła wzrokiem po jego włosach, twarzy i ubraniu, coś przykuło jej uwagę.
Tatuaż?
Nie to nie to....
Znamię!
Znamię w kształcie gwiazdy na zewnętrznej stronie lewej ręki.
- To co ty na to? - spojrzał na nia oczyma pełnymi...nadziei?
- Taaaak - czuła, że mogłaby się w tej chwili zgodzić na wszystko, jeżeli tylko on by o to poprosił.
- Serio?! Naprawdę!? Nawet nie wiesz jak się cieszę! - aż podskoczył z radości. Ten wybuch niepotrzebnej energii przywołał ją nieco do porządku.
- Wzruszyłam się... - coś czuła, że ominęło ją coś naprawdę ważnego.
- To gdzie mam spać?
Wypowiedział te słowa akurat kiedy Idea wzięła porządny łyk gorącej herbaty. Zaraz po nich wszystko to co miała w buzi wylądowało po części na niej i po części na podłodze. Przy okazji zakrztusiła się tym czego wypluć nie zdążyła.
Łzy stanęły jej w oczach, przez chwilę nie mogła złapać oddechu.
- Że co proszę? - wysapała gdy już się w miarę uspokoiła.- Jakie spać? Gdzie? Tutaj?!
- No przecież się zgodziłaś! Przed chwilą...
- Kobieta zmienną jest... chyba 
- Czyli co? Mam wracać? - oczy mu się zeszkliły
"O cholera. Jak zacznie płakać to wbiegnę na ścianę i mam nadzieję, że już się nie obudzę."
- Ale gdzie? Niby gdzie wracać?
- Czy ty mnie w ogóle słuchałaś? - westchnął ciężko i przetarł oczy.
- Jakoś tak wyszło, że niekoniecznie - uśmiechnęła się niepewnie.
- No więc teraz będziesz słuchać uważnie.
Wstał.
Podszedł do niej i . . . usiadł jej na kolanach!
- Wiesz nie to żeby coś, ale.. to są moje kolana, a sofa jest tam i .... co ty właściwie odpierdalasz?
- Upewniam się, że tym razem słuchasz - uśmiechnął się w taki sposób, że zrobiło jej się gorąco.
Próbowała go zrzucić, zepchnąć i inne takie ale na darmo.
Cholera...
-No więc od czego tu zacząć? Może od tego, że jestem gwiazdą. Znaczy wiesz.. taką co świeci na niebie każdej nocy. Rozumiesz? - spojrzał jej w oczy, głębooooko w oczy.
- Nie sądzisz, że jest trochę za duszno? Może otworze okno i...
- ROZUMIESZ? O to cię zapytałem więc odpowiedz. - przytaknęła - No więc zostałem.. tak jakby.. eee.. jak to ująć?
- Uziemiony? - zaśmiała się ze swojego własnego żartu - Rozumiesz? W sensie, że z nieba na ziemie. Uziemiony! hahahaha....haha..ha.ha. Ekhem - spoważniała widząc jego minę.
- Wygnany - powiedział grobowym tonem - to o niebo lepsze określenie.
- Fajnie, ciesze się razem z tobą z twojego zasobu słownictwa, tylko co do cholery ma z tym wszystkim wspólnego moje mieszkanie i ja?
- Jest pewien sposób abym wrócił do swojego domu, ale do tego potrzebuje przewodnika i dachu nad głową.
- Czyli, że co masz zrobić?
- Muszę odnaleźć Łzy Gwiazd.