wtorek, 31 grudnia 2013

Książe 8. Coś o czym nawet nie śmiałem marzyć...

A więc, tak jak obiecałam:
Nowy rozdział Księcia ^^
Nieco krótki.
Za krótki.
Ale mam na to dobre usprawiedliwienie!
Mało czasu miałam...
Bo u mnie w domu nie szanuje się mojej pracy, więc zdanie "Muszę napisać wpis" niestety, ku mojemu wielkiemu smutkowi, nie zwalnia mnie ze sprzątania...
T_T
***
Szedł powoli wpatrując się w przestrzeń nieobecnym wzrokiem.
Nie będzie już jak dotychczas. Nie będą razem spać ani spędzać razem poranków. Nie będą już RAZEM w taki sposób w jaki byli zazwyczaj.
Nie płakał.
Łzy nie chciały lecieć, bo gdzieś w głębi serca od dawna się tego spodziewał. Domyślał się, że prędzej czy później Irmel zostanie mu zabrany, tak samo jak poprzednio jego mistrz.
Zabrano mu człowieka, którego kochał jak ojca, a teraz odebrano mu jego miłość.
Znów jest sam.
~~~
 Od paru godzin siedział w kuchni i nic nie robił, bo w sumie nic do roboty nie było. Wszystko co zawiązane ze ślubem i weselem było dopięte na ostatni guzik, więc gapił się tępo w ścianę i co jakiś czas pozwalał wyrwać się z piersi cichym westchnieniom.
Z głębokiego zamyślenia wyrwał go hałas dobiegający z korytarza. Odgłosy szarpaniny i krzyki sukcesywnie zbliżały się do drzwi kuchni. Gdy był już pewien, że jeden z głosów należy do Agniego, a drugi do Sebastiana, zszedł z krzesła, na którym siedział i wsunął się pod ciężki, mahoniowy stół.
Mój widok w niczym im nie pomoże.
Z tą myślą drzwi do kuchni otworzyły się z rozmachem i do środka wpadł Agni. Tak właściwie to został wrzucony do pomieszczenia przez czarnowłosego, który właśnie zamykał drzwi kluczem. Założył nerwowo część długich włosów za ucho, wziął głęboki oddech i odwrócił się w kierunku Agniego, który wbijając paznokcie w blat, o który się opierał, desperacko szukał jakiejś drogi ucieczki. Białe włosy przyklejone do zalanych łzami polików, nierówny oddech i panika w oczach. Wyglądał jak dzikie zwierze zapędzone w pułapkę, z której nie ma wyjścia.
- Już nie masz jak uciec. Nie tym razem. - powiedział Sebastian zwracając całą uwagę Agniego na siebie. - Więc skoro już tu jesteśmy, to może porozmawiamy?
- Zaciągnąłeś mnie tu! Nie będę o niczym z tobą rozmawiać! Wypuść mnie!
- Nie wyjdziesz dopóki nie uznam, że wszystko jest wyjaśnione. - powiedział i schował klucz w wewnętrznej kieszeni swojej marynarki.
- Książe będzie zły. Oboje powinniśmy być na górze. Sebastian wypuść mnie.
- Dobrze wiesz, że to co mówisz to bzdury. Właściwie to mamy już wolne, teraz wszyscy będą pić do rana, więc nic tam po nas. Nikt nam nie będzie teraz przeszkadzać, bo wszyscy się bawią. Idealny moment na wyklarowanie paru spraw. - Sebastian patrzył na niego spokojnie swoimi głębokimi, czarnymi oczami obserwując każdy jego ruch.
- Co chcesz wyjaśniać? - zapytał cicho odwracając wzrok.
- Od kiedy? - powiedział łagodnie, stawiając krok w kierunku białowłosego.
- N-nie podchodź. - powiedział jeszcze ciszej niż wcześniej tym razem dodatkowo przygryzając wargę by powstrzymać się od płaczu.
- Od kiedy?
- Od dawna. - odpowiedział w końcu.
- Dlaczego nic nie mówiłeś?
- A ty byś powiedział?! Powiedziałbyś swojemu najlepszemu przyjacielowi, że co noc o nim śnisz?! Że nie potrafisz sobie wyobrazić bez niego życia?! Powiedziałbyś? Wątpię.
- To chore... - Sebastian zmarszczył brwi, a z oczu Agniego popłynęły łzy.
- Te słowa... Dlatego nic nie mówiłem, bo wie...
- Nie przerywaj mi - Sebastian powiedział tonem nie znającym sprzeciwu - To chore, że unikałeś mnie przez ten cały czas właśnie z tego powodu. Jestem absolutnie wściekły na ciebie i twoją głupotę, Agni. MARZĘ o tym, żeby ci teraz przyłożyć
- Więc dlaczego tego nie zrobisz...? -  w pomieszczeniu zabrzmiało ciche pytanie Agniego, na które Sebastian uśmiechnął się delikatnie.
- Bo jest coś o czym nawet nie śmiałem marzyć. - odpowiedział i podszedł do niego. Odgarnął białe kosmyki z mokrego policzka całkowicie osłupiałego Agniego, który wlepiał w niego szeroko otwarte oczy. Sebastian nachylił się lekko i gdy jego usta były dosłownie milimetr od ust białowłosego zaśmiał się cicho i wyszeptał:
- Mógłbyś chociaż zamknąć oczy .
Po czym pocałował go namiętnie, żarliwie, z tęsknotą.
~~~~
Po szybkim uzgodnieniu czyj pokój jest bliżej, Agni i Sebastian szybko usunęli się z kuchni, pozostawiając Kona pod stołem ze smutnym uśmiechem na ustach.
Przynajmniej im się udało.
Dłuższą chwilę zajęło mu zdecydowanie się na wyjście spod stołu i opuszczenie kuchni.
Szedł korytarzem mijając bardziej lub mniej pijanych ludzi. Widocznie wesele było naprawdę udane. bo mało kto się nie uśmiechał. Nawet obsługa chodziła trochę weselsza niż zwykle.
Gdy tak przyglądał się gościom dotarł do schodów i z zamiarem znalezienia się w swoim pokoju zaczął powoli schodzić po schodach. Nagle poczuł na swoim ramieniu dłoń.
- Już ci lepiej? Na sali nie wyglądałeś za dobrze. - usłyszał za sobą i poczuł jak robi mu się słabo. - Kon?
- Ah tak - odpowiedział siląc się na beztroski ton - Już wszystko w porządku. Wyszedłem wcześniej z ceremonii, żeby się uspokoić i już jest dobrze.
- Ciesze się - Irmel westchnął z ulgą.
Obok nich znikąd pojawiły się dwie służki.
- Panie, pokój i Pani Vivien już oczekują twojego przybycia. - powiedziała jedna z nich.
- Ehhh.. Już, już. - odpowiedział zmęczonym tonem
-Panie, Wielmożny Korneliusz pyta czy będzie miał Pan chwilę, by zamienić z nim słówko na osobności.
- Przekaż mu, że dziś w nocy będę z Vivien. Chyba nie trudno się domyślić, że będę raczej zajęty. - powiedział z irytacją i odszedł w pośpiechu. 
A Kon?
Kon po raz pierwszy w życiu usłyszał jak jego własne serce rozpada się na milion kawałków.
_______________________________________________________________

Właśnie zdałam sobie sprawę, że to ostatni wpis przed końcem tego roku.
Na przestrzeni tych ostatnich miesięcy przybyło tu troszku obserwatorów (przez co skaczę pod sufit ze szczęścia ^^ od dwóch do szesnastu ! Nawet nie przypuszczałam, że będzie tak dobrze ^^)
Chciałabym żebyśmy za rok byli w podobnym składzie ^^ (no żebym nie zanudziła Was na śmierć).
Mam nadzieję, że nie zawiodłam Was w tym roku i że w następnym także nie zawiodę :3
A tak! Zapomniałabym!
SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU ^^

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Przerwa Świąteczna

Wesołych Świąt kochani ^^
Chciałam Wam życzyć...
chyba przede wszystkim spełnienia marzeń.
O i jeszcze dużo prezentów, no bo kto ich nie lubi :3
Hmmm... może jeszcze zdrowia?
Mama zawsze mówi, że jak zdrowie będzie to i reszta się znajdzie.
Tak więc zdrowia też Wam życzę.
Życzę Wam żebym dodawała więcej wpisów...
To takie trochę bardziej dla mnie samej, ale też się przyda ^^
No i cóż, to chyba wszystko ^^
Bo jak napisze, że szczęścia to będą już trochę oklepane te życzenia, nie?

Teraz co do wpisów... 
Do końca świąt nie przewiduje dodania niczego poza jednym rozdziałem Księcia.
 Nie wiem kiedy dokładnie, ale wiem, że przed końcem grudnia na pewno możecie spodziewać się ciągu dalszego perypetii Kona i Irmela.
W te święta jestem absolutnie odcięta od komputera, więc tylko tyle mogę Wam obiecać przed końcem roku.

No to tyle ^^
Jeszcze raz Wesołych Świat ^^

Libster Award #5

Zostałam nominowana przez Siaa Sia do Liebster Blog Award za co jestem jej bardzo wdzięczna ^^ I przepraszam, że biorę udział dopiero teraz... Jakoś mi się.. zapomniało.

Pytania na które mam odpowiedzieć:

1. Cecha, której nie lubisz u innych?
Niepotrzebna brawura i skrajny egoizm/narcyzm. (Są wyjątki, ale bardzo rzadkie.)
2. Motto życiowe?
"I tak umrzesz"...(?) Nie wiem, czy można to uznać za motto życiowe. Jest raczej pesymistyczne i mało ambitne. Zazwyczaj używam go gdy mam wszystkiego dość... Może "Karma to dziwka" byłoby lepsze? To jest z kolei wulgarne, a ja staram się (naprawdę !) unikać wulgaryzmów.... Jeszcze może być "Shit happens", ale czy to jest motto to nie mam pojęcia.
3. Miejsce, którego nie lubisz ponad wszystkie?
Cmentarze. Nie lubię być w miejscach gdzie wiem, że ktoś kiedyś umarł... Wgl mam swoją teorię co do chodzenia na cmentarze. Uważam, że ludzie powinni spoczywać w spokoju, a nie... Non stop ktoś do nich łazi i zawraca dupę własnymi problemami... Oni już nie żyją więc i tak mało co ich obchodzi... Poza tym, wkurzałoby mnie jakbym spokojnie sobie leżała i zażywała wiecznego odpoczynku, a tu ktoś cały czas łaziłby mi nad głową, albo, co gorsza, gadał z moim grobem. No świr jakiś.
4. Trzy rzeczy, które wzięłabyś/wziąłbyś na bezludną wyspę?
Nóż, jakaś lina i książka Bear Grylls'a.
5. Czy śpiewasz lub grasz na jakimś instrumencie?
Tak śpiewam, jak rodziny nie ma w domu (biedni sąsiedzi). Grałam kiedyś na gitarze klasycznej, ale cóż.. już nie gram. Chciałam zacząć grać na perkusji/gitarze elektrycznej, ale teraz zmieniło mi się na pianino/fortepian... Także nie wiem xD
6. Co myślisz o grze Sims?
Pamiętam te długie, zimne popołudnia, które spędzałam u mojej przyjaciółki tworząc rodzinkę i potem robiąc różne głupie rzeczy, jak zabieranie simowi drabinki od basenu. Ehhh to dzieciństwo, aż się łezka w oku kręci.
7. Dlaczego postanowiłeś/aś prowadzić bloga?
Jakoś tak wyszło... już chyba kiedyś pisałam jak dokładnie... 
8. Czy lubisz marchewki?
Tak... Chyba? Nie wiem.. To pytanie jest tak proste, że sprawia wrażenie jakby coś się za nim kryło... Nie no, nic do nich nie mam. Marchewki są spoko.
9. Najgorsza (w sensie zły charakter) postać książkowa o jakiej czytałeś/aś?
Chyba nie mam takiej. Każda postać ma swoją historię i nawet jeśli jest "zła", to zazwyczaj ma swoje powody, które potrafię w pewnym stopniu zrozumieć.
10. Czy zrobiłeś/aś kiedyś coś naprawdę baaardzo dziwnego? Jak tak to co?
Hmmm... Rozpisałam bardzo szczegółowy plan porwania Taemin'a z Shinee i Sandeul'a z B1A4, zamknięcia ich w mojej komórce i traktowania jako osobistych... ktosiów? Znaczy nie wiem, bo robili by duużo rzeczy od aegyo po śpiewanie mi do snu... Więc moich osobistych koreańców? LOL
11. Co myślisz o matematyce?
Zło w czystej postaci. Zakładam, że kochanka diabła ma na imię Matematyka (nawet nie chcę wyobrażać sobie jak wyglądają ich czułe słówka...)

Moje pytania:
1. Twój ulubiony zapach?
2. Lubisz święta? Jeśli nie/tak, to dlaczego?
3. Ulubiona bajka z dzieciństwa?
4. Ukochane zwierzę?
5. Wierzysz w przyjaźń do grobowej deski?
6. Jak chciałabyś mieć na imię?
7. Masz rodzeństwo?
8. Gdzie mieszkasz (miasto)?
9. Jest jakaś książka, którą absolutnie wielbisz?
10. Masz jakieś hobby (oprócz pisania)
11. Co chcesz robić w życiu?

A nominuję:
Każdy kto to widzi może czuć się nominowanym ^^

niedziela, 1 grudnia 2013

Książe 7. Wszytsko dla jego dobra...

Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie...
Może jedynie tonę sprawdzianów, 
ale w tym wypadku mogłam napisać notkę czy coś...
W każdym razie - przepraszam za brak jakiejkolwiek informacji ode mnie co do wpisu.
No ale już jestem ^^
 Z Księciem :]
O taaak :3
***
W pokoju w którym siedzieli zrobiło się jakby zimniej.
- Tak bardzo nie chciałem żeby wiedział. - szloch białowłosego wypełnił całe pomieszczenie.
- Agni, spokojnie. Możesz przecież powiedzieć, że... że chodziło ci o miłość do przyjaciela. Już dobrze, coś wymyślimy. - Kon starał się go pocieszyć delikatnie głaszcząc jego ramie - Będzie dobrze.
- Nie uwierzy - powiedział potrząsając głową - przyjaciół się nie całuje. Nie w taki sposób. - dodał i znów zaniósł się tłumionym przez własne ręce płaczem.
- Pocałowałeś go?! - Kon prawie podskoczył na krześle, a widząc kiwającą głowę Agniego zaraz zapytał - Jak zareagował? Co powiedział?
- Nie wiem - Agni pociągnął nosem, podniósł głowę i spojrzał na Kona jak na idiotę - uciekłem.
Nagle w pokoju rozległo się pukanie do drzwi.
W oczach Agniego pojawiło się czyste przerażenie, a z twarzy momentalnie odpłynęła cała krew.
Ktoś ponowie z wyraźnym zniecierpliwieniem zadudnił w dębowe drzwi.
- Prosz... - powiedział Kon i oberwałby od Agniego w głowę gdyby nie szybki unik.
- Co ty wyprawiasz?! - wysyczał przyciągając czerwonowłosego za poły koszuli. - Może po prostu od razu weźmiesz nóż i wbijesz mi go w plecy? - powiedział starając się nie podnosić głosu.
- A jeżeli to coś ważnego? Na przykład jakieś polecenie od Irmela? - Kon zapytał przechylając lekko głowę i unosząc brwi ku górze.
Agni pociągnął parę razy nosem, najwyraźniej wyliczając wszystkie za i przeciw, po czym powiedział na tyle głośno by osoba za drzwiami była w stanie usłyszeć:
- Proszę!
Ktoś nacisnął klamkę i otworzył drzwi zamaszystym ruchem.
Sonia wyglądała na naprawdę bardzo złą.
- Co wy tu do cholery robicie?! Nie przebrani! Nie naszykowani! Ślub zaczyna się za pół godziny, a ciebie nigdzie nie ma! Głównego koordynatora! Czy ty w ogóle myślisz, Agni na Boga! Zbieraj się do kupy i na górę! - wzięła krótki oddech i kontynuowała - Nawet nie wiesz jakie masz szczęście, że Sebastian się wszystkim zajął! Ty masz już tylko wyjść i ładnie wyglądać. Gdyby Pan się o tym dowiedział to nie wiem czy kazałby ci tylko latać! - przeniosła spojrzenie na Kona - Ty też nie lepszy! Książe szuka cię od jakiejś godziny i wychodzi z siebie! Miałeś nieść obrączki! I dupa! Nie było cię na próbie, nic! Zero myślenia! Za ciebie musi iść Eliza, wiesz jak się dziewczyna stresuje?! Ruszać dupska i do roboty, ale już!
Nawet się nie obejrzała jak została sama w pokoju.
***
Cała rezydencja wyglądała jakby nabrała głębokiego oddechu i znów zaczęła żyć. Kryształowe żyrandole zawieszone wysoko pod sufitem lśniły blaskiem tysięcy małych szkiełek. Przez monumentalne witryny okien wpadało światło księżyca i powoli pojawiających się gwiazd, nadając holowi wyczuwalnej w powietrzu magii. Nad całym parterem górowały białe marmurowe schody przyozdobione chabrowymi wstęgami. Każdy pojawiający się gość był prowadzano na sam ich szczyt do sali zaślubin, a ten kto uważał, że sam hol wyglądał pięknie, wchodząc do sali musiał na chwilę przystanąć z zachwytu. 
Środek idealnie białego parkietu zdobił wąski pas intensywnie niebieskiego dywanu. Po obu jego stronach rozstawione były pięknie rzeźbione krzesła z białego drewna, obite granatowym aksamitem. Wiraże okien przysłonione były... kaskadami niebieskich kwiatów, podobnie jak większość portali nad drzwiami.
Na końcu chabrowego dywanu stał ołtarz z tego samego drewna co krzesła, przyozdobiony tuzinami kwiatów we wszystkich odcieniach niebieskiego, od błękitu, przez chaber po granat.
Wszyscy, zarówno goście jak i służba, wydawali się być niesamowicie podekscytowani. 
Wszyscy oprócz trzech osób.
Agni, który rzucał nerwowe spojrzenia po całej sali nadzorując usadzenie gości jednocześnie starając się panicznie unikać przenikliwego spojrzenia Sebastiana.
Drugą z trzech osób był sam Sebastian, stojący po drugiej stronie sali, dokładnie naprzeciw Agniego. Widocznie starając się ściągnąć jego uwagę na siebie, wlepiał w niego wzrok odkąd tylko zjawił się w sali.
Ostatnią osoba, która absolutnie chciałaby być wszędzie indziej byle nie tu, ta która wolałaby stawić czoła dwustu smokom i pokonać dwa razy tyle wiedźm. Osoba która za wszelką cenę nie chciała widzieć na własne oczy tego ślubu, był Kon.
Starał się cieszyć, naprawdę. Przez pierwsze piętnaście minut.
Potem już nawet nie próbował.
Ślub.
Ślub Irmela.
Dlaczego to brzmiało tak okropnie?
Dlaczego sama ta myśl wywoływała w nim złość i smutek, o które w życiu by się nie podejrzewał?
Z każdą sekundą robił się coraz bardziej smętny, bo każda sekunda przybliżała go do dwóch słów, których tak bardzo nie chciał usłyszeć.
"Tak, chcę."
NIE! NIE! NIE! - ryczało mu w głowie.
Nie chce tego widzieć, nie chce tego słyszeć, nie chce, nie chce, NIE CHCE.
Czuł jak trzęsą mu się ręce i jak zimny pot spływa po jego plecach.
- Kon? - usłyszał nad swoją głową głos, którego potrzebował najbardziej. - Kon, wszystko w porządku? - chciał podnieść głowę i na niego spojrzeć. Chciał zajrzeć w jego głębokie, jasne oczy i powiedzieć, żeby się nie martwił. Chciał się do niego przytulić i jeszcze raz poczuć jego zimne palce wśród swoich włosów, ale zdał sobie sprawę, że jeżeli to zrobi, nie będzie w stanie... Nie będzie w stanie znieść tego, że go straci. Zrozumiał co miał na myśli Agni. Już wie co znaczy kochać kogoś tak bardzo, że można zrobić dla niego absolutnie wszystko. Nawet przemilczeć swoje uczucia, wszystko, wszytko dla jego dobra - Kon? - usłyszał zmartwiony głos i szybko pokiwał głową nie unosząc jej.
- Wszytko dobrze - powiedział siląc się na radość w głosie. Próbował się uśmiechnąć sam do siebie, ale zamiast uśmiechu na jego twarzy pojawił się grymas smutku. Stał ze spuszczoną głową i próbował opanować nadchodzące fale bólu, tego nieopisanego wewnętrznego bólu, który odczuwamy po stracie.
- Nie wyglądasz najlepiej, pokaż mi się - Irmel brzmiał na jeszcze bardziej zaniepokojonego.
- Jest dobrze - powtórzył szybko - To stres - z jego gardła wydobył się sztuczny, nienaturalny śmiech.
- Proszę Państwa, proszę powstać. Uroczystość zaślubin czas rozpocząć - usłyszał grzmiący w całej sali głos Sebastiana i poczuł jak uginają się pod nim kolana.
Po sali przebiegł szmer i naraz wszystko ucichło.
Nieśmiało zabrzmiała wiolonczela, po chwili dołączyły do niej altówka oraz skrzypce i w sali rozbrzmiała melodia marszu Medelsona.
Najwyraźniej przez wielkie wrota weszła panna młoda, bo w sali znów pojawiły się szmery.
"...piękna!"
"...cholerny szczęściarz.."
"Ja to bym taką..."
Gdy Panienka Vivien doszła do ołtarza muzyka wraz z tłumem ucichła i głos zabrał ksiądz:
- Zebraliśmy się tu dziś by połączyć węzłem małżeńskim dwójkę tych wspaniałych ludzi. Wraz z ich małżeństwem oprócz ich serc oraz dusz połączą się również ich kraje. A więc, czy ty Vivien, Pani ziem zachodnich, chcesz tego mężczyznę, władcę ziem północnych, za męża?
- Tak chcę - odpowiedziała z hamowaną radością, a Konowi zrobiło się niedobrze. Nie wytrzyma dłużej. Już nie da rady. Wycofał się po cichu z tylnego rzędu nawet na chwilę nie podnosząc wzroku na ołtarz i parę narzeczeństwa, a już za parę chwil... parę małżonków.
Nie chce tego widzieć.
Najciszej jak mógł wymknął się przez wciąż otwarte wrota.
- A ty o Panie ziem północnych, chcesz tą...
Nie chce tego słyszeć.

wtorek, 5 listopada 2013

Gwiezdne Łzy 22

 No to jestem ja i kolejny rozdział Gwiezdnych Łez, 
wcale taki nie ostatni jakby się mogło wydawać :P
No to tyle xD
Enjoy :3
 ***
Otworzyła oczy i usiadła gwałtownie nabierając powietrza. Chciało jej się płakać, ale sama nie wiedziała dlaczego.
Czuła się jak po przebudzeniu z bardzo długiego i złego snu.
Rozejrzała się dookoła, ocierając załzawione oczy.
Siedziała na swoim łóżku, w swoim pokoju. Przez okno wpadały pierwsze promienie słońca, które rozświetlając całe pomieszczenie do końca przeganiały nocne koszmary.
Jest w domu!
Uderzyła w nią fala szczęścia. Otworzyła usta żeby go zawołać, ale...
-. . . !
Moment... Przecież od paru lat mieszka sama. Nie miewa też gości, choć sporadycznie wpadnie ciocia czy Feliks. Czasem przyjdzie Nala, ale zazwyczaj dzwoni przed wizytą.
Więc kogo chciała zawołać?
Z tym zapytaniem w głowie poszła do łazienki.
Rozebrała się i wciąż zamyślona, wchodząc pod prysznic zerknęła w stronę lustra.
"Zniknęły" - przemknęło jej przez głowę.
Zaskoczona tym nagłym spostrzeżeniem, przyglądała się sobie w lustrze jeszcze przez moment.
Tyle że... nie wiedziała co zniknęło.
Cycki były na miejscy, tak samo pępek i dwa pieprzyki.
Poza tym, co niby miało jej zniknąć?
- Co się ze mną dziś dzieje? - zapytała w powietrze.
Miała nadzieje, że gdy wyjdzie z łazienki będzie już całkowicie przebudzona i całe to dziwne uczucie, że coś jest nie tak, po prostu zniknie.
Nie znikło.
Rozczesując włosy swoją zniszczoną szczotką, miała nieodparte wrażenie, że o czymś... o kimś zapomniała.
Kręciła się po domu w poszukiwaniu... czegoś. Sama nie wiedziała do końca czego.
Wstawiła sobie wody na kisiel i poszła włączyć telewizor.
Gdy wróciła do kuchni zauważyła, że zagotowała wody zdecydowanie za dużo jak na jedną osobę.
- Na cholerę mi tyle?
Wróciła przed magiczne, grające pudełko, w którym właśnie leciał ..5768 odcinek jakiegoś idiotycznego serialu. Odłożyła kubek z gorącym napojem bogów [czyt. kisiel] na stolik i zaczęła przełączać kanały w poszukiwaniu czegoś względnie normalnego. Wciskała kolejne przyciski z coraz większym poirytowaniem. Zezłoszczona wyłączyła telewizor i patrząc w ciemny ekran czuła jak jej zdenerwowanie tylko rośnie.
Cisza..
W domu panowała absolutna cisza.
Nie to żeby zazwyczaj było inaczej, wręcz przeciwnie - u niej zawsze było cicho. Tylko normalnie miała to w dupie, a teraz wychodziła z siebie, bo było jej ZA CICHO.
"- Idea, musisz mi coś obiecać..." - rozejrzała się, ale była w pokoju sama.
- No nie wytrzymam! Zaraz zwariuję. - warknęła przez zęby, podnosząc się gwałtownie z fotela.
Ubrała się i wyszła z domu.
Szła ulicą szybkim krokiem.
Potrącała ludzi, ale nie zwracała na to najmniejszej uwagi. Byleby iść. Przed siebie, tam gdzie nogi poniosą, byleby nie myśleć.
Zanim się zorientowała, siedziała na ławce w parku.
Ułożyła się na niej wygodniej i odchyliła głowę do tyłu. Słońce przyjemnie grzało, a liście nad nią poruszane delikatnie przez wiatr, mieniły się wszystkimi odcieniami zieleni.
"- Twój ulubiony kolor to zielony, prawda? Dlaczego?
- Cóż...wiele ładnych rzeczy ma ten kolor. Drzewa, szmaragdy, twoje oczy, jabłka, trawa." - odbiło się echem w jej głowie. Zmarszczyła brwi i podniosła z powrotem głowę.
- Nie rób takiej miny, bo ci tak zostanie - usłyszała i poszukała wzrokiem osoby, która nie do końca wie co czyni. Okazał się nią być średniego wzrostu blondyn z grzywką na oczach.
- Znamy się? - zapytała raczej chłodnym tonem.
- No co ty Idea, nie mów, że już zapomniałaś o naszym buziaku. - powiedział nieco rozbawionym tonem.
- Chyba ci się przyśniło blondi. Skąd znasz moje imię?
- Blondi? - skrzywił się lekko - Sama mi je podałaś. Nie mów mi, że gniewasz się o tego niewinnego całusa - puścił do niej oczko - To było dla twojego dobra. Widziałaś jak ten twój kochaś zareagował.
- Kto? Co? O czym ty do mnie mówisz człowieku? Przecież ja Cię widzę pierwszy raz w życiu.
- Nieee - powoli pokręcił głową - Widzimy się już cały trzeci raz. Pierwszy był w kawiarni, w której pracuje, a drugi tutaj parę dni temu. Wtedy cię pocałowałem, potem pojawił się ten chłopak, obiłaś mi twarz i poszliście sobie zostawiając mnie samego.
- Co ty ćpiesz człowieku? - zapytała patrząc na niego z mieszaniną rozbawienia i zaciekawienia.
- To ty mi lepiej powiedz co bierzesz, bo o takiej zaćmie to w życiu nie słyszałem. A może to on ci coś zrobił? Jak mu było...? Kasper?.. niee. Coś na K...
- Na K... - Idea bezmyślnie po nim powtórzyła i przed oczami mignął jej obraz wysokiego bruneta o intensywnie zielonych oczach. Szedł chodnikiem  wychodzącym na zatłoczoną ulicę. Poderwała się z miejsca i pobiegła w jego kierunku.
- Ej! Gdzie ci tak śpieszno? - zawołał za nią blondyn.
- Sorki Miki muszę coś załatwić - odkrzyknęła bez namysłu i pobiegła dalej, ponownie zostawiając kelnera samego sobie.
***
Biegła za nim od dobrych pięciu minut. Cały czas gdzieś skręcał lub ładował się w największy tłok ludu. Gdy już miała go na wyciągnięcie ręki, ten przechodził przez ulicę w najmniej oczekiwanym momencie lub tuż przed zmianą świateł.
- Stój! No stój że, do cholery!- Coś na K.. Coś na K... ! - Kastiel stój! - krzyknęła, łapiąc go za ramię i odwracając twarzą do siebie.
Stał przed nią rzeczywiście brunet o zielonych oczach, ale...
- Coś nie tak? - zapytał głębokim głosem.
"To nie on" mignęło jej w głowie.
- Przepraszam, pomyliłam cię z kimś - wymamrotała.
Wołała go po imieniu...
Kastiel....
Kastiel...
KASTIEL.
I z tą ostatnią myślą poczuła się, jakby oberwała patelnią w twarz.
Przypomniała sobie wszystko.
Jak poznała go na dachu i wrzuciła z mieszkania. Jak powiedział, że lubi jej oczy. Jak kochała patrzeć na jego zdenerwowaną twarz i na tą łagodną i spokojną i tą uśmiechniętą. Przypomniała sobie o jego oszałamiającym uśmiechu.
O ich obietnicy i... o swojej śmierci.
- Muszę znaleźć Feliksa i Aarona. - powiedziała cicho.
***
Najpierw poszła do biblioteki, która okazała się być zamknięta. Opuszczone rolety skutecznie utrudniały dojrzenie czegokolwiek z zewnątrz, więc nawet gdyby ktoś był w środku to Idea i tak by go nie zobaczyła. Zerknęła na okna wyżej, gdzie znajdowało się mieszkanie Pana Desmonda. Ciemno i pusto.
Parę razy próbowała zadzwonić do Nali - bezskutecznie.
Potem obeszła wszystkie speluny, bary, kluby i puby w okolicy jakie znała, ale Feliksa w żadnym z nich nie było. Zapytała paru barmanów czy kojarzą chłopaka z długimi fioletowymi włosami, jeden z nich dał jej numer do gitarzysty zespołu w którym śpiewał Feliks.
Niestety chłopak nie widział go od paru tygodni.
No tak.. bo kiedy miał się z nim widzieć? Jak Feliks pilnował jej śpiącej dupy, czy jak wypłakiwał sobie przez nią oczy?
Gdy wracała z ostatniego klubu na zewnątrz było już całkowicie ciemno. Na niebie powoli zaczęły pojawiać się gwiazdy w towarzystwie księżyca. Przystanęła na chwile z głową zadartą do góry.
Była tam. Była wśród gwiazd. Przez moment, ale była.
Ba, ona nawet rozmawiała ze Słońcem... pomińmy fakt, że nie był to szczyt jej zdolności konwersacyjnych ani jej wyżyny uprzejmości. W każdym razie jej marzenie się spełniło.
I co teraz?
Marzenia nie powinny się spełniać...
Od tak... Z zasady.
Po prostu nie powinny, bo teraz co?
Ma sobie wymyślić nowe marzenie? Nową rzecz do której by dążyła?
Ehhh..
Nie miała ochoty już na żadne zaczepki, w ogóle straciła na wszystko ochotę, więc zamiast wracać skrótem - przez park - wróciła główną ulicą. 
Przechodząc obok biblioteki zauważyła, że światło na pietrze się pali. 
Z nadzieją przebiegła przez ulicę i podeszła do drzwi biblioteki, które, ku jej zaskoczeniu, okazały się być otwarte.
Po cichu weszła do środka i skierowała się w stronę zaplecza.
W pokoju siedzieli Pan Desmond i Aaron. Chciała wbiec do pokoju z jednej strony wściekła, że nie mogła ich znaleźć, z drugiej szczęśliwa, że w końcu się z nimi widzi. Jednak w ostatniej chwili zdecydowała się stanąć za drzwiami.
Rozmawiali o czymś z przejęciem, starając się nie podnosić za nadto głosów.
- To nie możliwe - powiedział Pan Desmond wyraźnie roztrzęsiony.
- Król Helios też nie mógł uwierzyć. - Aaron starał się mówić spokojnie, ale dało się wyczuć, że tłumił gniew.
- Ale jak? Rozumiem, że był z królewskiego rodu, ale coś takiego... Taką siłę posiada tylko Słońce. Tylko on. Nikt poza nim. Niby jak miałby...? To nie możliwe.
- Albo ta jego ściema z wygnaniem. Jakim wygnaniem tak w ogóle?! On nigdy nie został wygnany! - Aaron podniósł się gwałtownie i zaczął chodzić w kółko po pokoju - Sam chciał zejść na ziemie. Chciał ją poznać i zabrać ze sobą. Przez swoją głupotę naraził jej życie, a teraz sam... Kretyn!
- Aaron o czym ty mówisz? - Pan Desmond wyglądał na nieco zagubionego, a Idea z każdym jego słowem robiła się coraz bledsza.
- Kastiel nigdy nie został wygnany z nieboskłonu, nigdy nie przydzielono mu misji znalezienia tych wszystkich Łez. Przybył na ziemie z własnej woli. Chciał poznać swoją własną Łzę. I poznał. Dlatego musieli jej wymazać pamięć, żeby nie musiała pamiętać, że go kiedykolwiek spotkała. Żebyś widział minę Heliosa gdy oznajmiał, że może stracić wszystkie wspomnienia. Jego to bawiło. Dopiero gdy Feliks prawie się rozkleił trochę spuścił z tonu i powiedział, że wszystko powinno być dobrze. Amnezja może obejmować parę tygodni wstecz. Pieprzony sadysta. - mówił coraz bardziej nabuzowany.
- To znaczy że... Nie... że Idea jest...? Aaron , tak się nie da, człowiek nie może...
- IDEA JEST ŁZĄ KASTIELA. - wydarł się tracą nad sobą panowanie - A ten idiota ratując ją, oddał jej część swojej duszy, którą i tak już wcześniej miała.
Idea nie wierząc w to co słyszy postawiła parę kroków do tyłu.
Zrobiło jej się trochę niedobrze.
Z każdym krokiem była bliżej drzwi wyjściowych, a dalej zaplecza. Już miała szybko odwrócić się i wyjść, gdy natrafiła na pewną przeszkodę.
Przeszkodę w postaci Feliksa.
- Nie ładnie tak podsłuchiwać - powiedział z nieciekawą miną.

niedziela, 20 października 2013

Motyl 2. Czekałem...

No to zapraszam na cześć drugą i zarazem ostatnią.
Mam nadzieję, że wyszła dobrze...
Tzn. Mi się podoba, ale słyszałam już opinie, że jest "dziwna"...
Także tego...
Chciałabym się dowiedzieć jak jest ^^
No a teraz
Enjoy :3
***
Zamarłam w absolutnym przerażeniu.
W powietrzu chyba zabrakło tlenu, bo nie ważne jak głębokie i częste brałam oddechy - miałam wrażenie, że się duszę.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak mocna woń zgnilizny unosiła się w pokoju. Kręciło od niej w nosie, do oczu napływały łzy, a zawartość żołądka gwałtownie podchodziła do gardła.
Bure ściany pokryte grzybem, sufit przyozdobiony rdzawymi zaciekami i wytarta wykładzina pokryta ciemno-brązowymi, wyschniętymi plamami. Po środku tego wszystkiego - chłopak. Wysoki, chudy, o chorobliwie bladej skórze i równie jasnych włosach. Ubrany w powyciąganą, widocznie na niego za dużą, białą koszule i czarne, przykrótkie spodnie, które trzymały się na nim jedynie dzięki szelkom. Jasne, prawie białe kosmyki włosów opadały niesfornie na większość jego twarzy, skutecznie zasłaniają oczy, a na ustach wciąż gościł niezmazywalny, makabryczny uśmiech.
W pomieszczeniu zrobiło się ciemniej, choć możliwe, że to mi pociemniało przed oczami, gdy postawił pierwszy krok w moim kierunku. Szedł chwiejnie, jednak pewnie stawiał kroki i zanim się zorientowałam był na tyle blisko, że mogłam dostrzec jaką trudność sprawia mu chodzenie.
- Czekałem - powiedział przerywając chwilę ciszy - Bardzo długo i w końcu... Nareszcie... Tak długo i jesteś. Ktoś jest. - wyciągnął w moim kierunku chudą dłoń i dotknął mojego policzka, a ja poczułam jak uginają się pode mną kolana. - Naprawdę tu jesteś.
Teraz mogłam zobaczyć jego oczy. Duże, łagodne oczy. Jedno intensywnie czarne, drugie nieco zamglone. W połączeniu z nimi jego uśmiech nie wyglądał już tak przerażająco jak wcześniej, można by powiedzieć, że przypominał uśmiech dziecka, któremu wręczono dawno obiecaną zabawkę.
- Jak masz na imię? - zapytał prawie szepcząc, a ja cofnęłam się parę kroków w tył natrafiając na ścianę.
- Ja... Nie wiedziałam, że ktoś tu przebywa. Już.. już sobie pójdę. To znaczy, muszę już iść... i jeszcze raz bardzo prze-przepraszam za kłopot. - wydukałam widząc jak uśmiech na jego twarzy z każda sekundą coraz mniej przypomina uśmiech, a coraz bardziej grymas smutku i niezrozumienia.
- Ah... Skoro tak...
- Tak, właśnie tak - powiedziałam powoli go omijając. Gdy tylko byłam za jego plecami puściłam się pędem w kierunku drzwi, dorwałam się do klamki nacisnęłam ją otwierając drzwi. Będąc jedną nogą poza mieszkaniem odwróciłam się na chwilę za siebie i w tym momencie do pokoju wpadły promienie słońca, którym na chwilę udało się przebić przez zbitą masę chmur. Smugi światła rozświetliły pomieszczenie, odbierając mu wszelkie walory, które mogłyby je zaliczać do idealnych na nakręcenie scen mordu. Teraz wyglądało po prostu jak smutne, opuszczone miejsce.
Bez nikogo i niczego by się o nie troszczyć i dbać.
Chłopak stał przy oknie, wpatrując się w prześwit chmur z ręką opartą o szybę i pomimo tego, że wyraźnie go widziałam, miałam wrażenie, że zaraz zniknie. Rozpłynie się w promieniach słońca i zostanie tu sam już na zawsze.
Stanie się jak to miejsce - smutny i opuszczony, bez nikogo.
Po prostu sam.
"Muszę wyjść. Muszę stąd wyjść" w głowie aż huczało od tym podobnych myśli, ale wbrew sobie, wbrew wszystkiemu co logiczne zamknęłam drzwi zostając.
***
Mijały dni i miesiące, a ja coraz bardziej przyzwyczajałam się do mdławego zapachu i niekoniecznie estetycznego wyglądu ścian czy podłogi w mieszkaniu na ostatnim piętrze.
Przyzwyczaiłam się też do Alby.
Do jego melancholijności, do jego subtelnych uśmiechów oraz zabawnej powagi dotyczącej głównie tematów dla mnie śmiesznych lub trywialnych. Przyzwyczaiłam się do jego stoickiej natury i delikatności z jaką mnie traktował.
Nie przeszkadzała mi jego niezdarność, ani to że często wielu rzeczy zapominał. Po pewnym czasie przestałam zwracać uwagę na jego nienaturalną chudość, mogłabym nawet powiedzieć, że poprawiał się w oczach. Tak jakby każdy uśmiech, czy słowo dodawało mu życia i zdrowia.
Pomijając te wszystkie rzeczy, które stały się dla mnie codziennością były też takie, o których sprawę zdałam sobie bardzo niedawno.
Uwielbiałam patrzeć mu w oczy. Mogłam go słuchać godzinami i nigdy mnie nie nudził. Jego roztrzepanie stało się uroczą zaletą, a ciche monologi zajmującymi tematami rozmyślań.
- Masz rodzinę? - zapytał któregoś dnia.
- Mam dwie siostry i brata, mamę, tatę no i dziadków. Dużo cioć i wujków. Trochę kuzynostwa.
- Zawsze chciałem mieć rodzinę. A może kiedyś ją miałem? - zamyślił się na moment, jak miał w zwyczaju, po czym kontynuował -  Osoby które troszczą się o ciebie nie ważne kim jesteś lub jaki jesteś. To musi być przyjemne, mieć do kogo wrócić. Mieć kogoś kto będzie z tobą zawsze.
- A ty... masz kogoś takiego? - zapytałam unosząc brew w geście rozbawienia czując jak wchodzi w swój "tryb rozmyślań i kontemplacji życia".
- Nie, nie mam rodziny. Nie mam już nikogo.
- A więc mam sobie iść? - uśmiechnęłam się złośliwie widząc jak w jego oczach pojawia się niezrozumienie, a potem błysk oświecenia.
- Nie! To nie.. To nie tak! - ze zdziwieniem obserwowałam jak zazwyczaj opanowany i spokojny Alba gorączkuje się by składnie wypowiedzieć zdanie - Ty to coś innego. - oznajmił w końcu skrobiąc nerwowo dywan.
Uśmiechnęłam się cicho pod nosem i pogłaskałam go po głowie.
***
- Chcesz coś zjeść? - zapytałam wyjmując srebrne zawiniątka i termos z herbatą. - Mam kanapki z serem i szynką, albo z twarożkiem... - spojrzałam na niego pytająco. 
Cudem powstrzymałam się od śmiechu, gdy po 5 minutach intensywnego zastanawiania się wybrał w końcu kanapkę z twarożkiem, bo ładnie wyglądała.
- Alba... jesteś brudny - zaśmiałam się, gdy podniosłam wzrok z nad kubka z herbatą i zobaczyłam kuleczki twarogu na jego twarzy.
- Co? Gdzie? - zapytał unosząc brwi.
- Tu - powiedziałam strzepując jedną z kuleczek z jego policzka - I tu - dodałam strząsając kolejną z jego brody - I tutaj - zaśmiałam się wyjmując jedną z jego brwi - Jak ty to zrobiłeś? - zapytałam nie przestając się śmiać.
Patrzył na mnie przez chwilę po czym uśmiechnął się i oparł swoją głowę na moim ramieniu. Pogłaskałam go po niej i podałam kubek z herbatą.
Pamiętam, że chciałam żeby tak już zostało.
***
- Czekałem na ciebie.- powiedział gdy weszłam do mieszkania.
- Wiem Alba, już jestem. Musiałam posprzątać w domu i trochę mi zeszło. Będę musiała wyjść dziś trochę wcześniej. Mamy ładną pogodę, więc muszę zrobić pranie.
- Nie... Posłuchaj ja... Chodzi o to że... Czekałem na ciebie. Zawsze. - jego głos brzmiał poważniej niż zwykle.
- Alba? - spojrzałam na niego uważniej. - Coś się stało?
- Po prostu chciałem żebyś wiedziała...
***
Słońce wygrzewało kłębiące się złote liście, a wiatr delikatnie kołysał nagie drzewa. Prawdziwa, piękna, polska, złota jesień. Odetchnęłam pełną piersią schylając się do miski po kolejną rzecz do rozwieszenia uniosłam wzrok i poczułam jak materiał koszulki wysuwa mi się z rąk.
Bo zobaczyłam coś, czego nie widziałam od bardzo dawna.
Biegłam tak szybko jak jeszcze nigdy w życiu, wpadłam jak burza do mieszkania na ostatnim piętrze, pobiegłam w kierunku okna i stanęłam jak wryta.
Przy oknie stał Alba, a na podłogę padał cień.
Cień motyla.
- Alba ty...
Otworzył okno i odwrócił się do mnie z uśmiechem na twarzy. 
To był najpiękniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek widziałam.
- Czekałem... wiesz? Na ciebie.
- I co? - uśmiechnęłam się czując jak łzy napływają mi do oczu - Opłacało się?
- Nawet sobie nie wyobrażasz - odpowiedział, podszedł trochę bliżej i poczułam jego ciepłe usta na swoich.
Trwaliśmy tak przez chwilę gdy światło słońca przybrało na sile, skutecznie zmuszając mnie do przymknięcia powiek. Mrużąc oczy poczułam jak Alba obejmuje mnie mocno, jak powoli rozpływa się w promieniach słońca i jak z uśmiechem na ustach mówi ciche - Dziękuje.
Chwilę później, gdy słońce przysłoniła pojedyncza chmura, widziałam jak mały, biały motyl odlatuje, daleko przed siebie.

Słyszeliście kiedyś o tym, że motyle są tak naprawdę duszami, które utknęły w naszym świecie? Historia którą Wam przekazałam nie jest długa, nie wiem też czy w dobie XXI w. nie wyda Wam się nudna czy wyssana z palca. Jestem jednak pewna, że jeżeli nie przekazałabym jej komuś - nie ważne komu - to zgasłaby wraz ze mną. Na zawsze. I już nikt nigdy nie usłyszałby o chłopcu, który był motylem.

niedziela, 6 października 2013

Motyl 1. Więzienie

 Dobra, jestem już ^^
Zdecydowałam się jednak na one shot'a.
Wiem, że większość z Was czeka na Gwiezdne Łzy albo Księcia, ale nie chcę się spieszyć z tymi dwoma opowiadaniami.
Nie chce ich zespsuć.
Są dla mnie bardzo ważne, dlatego nie chcę żeby skończyły się nijako.
Ma być wiecie: BOOM nikt się tego nie spodziewał LOL mam Was i wgl.
Dlatego dziś zapraszam na pierwszą z dwóch części projektu, który chodził mi po głowie już od pewnego czasu.
Nie jest to może maistersztyk, ale mam nadzieje, że Wam się spodoba.
. . .
Bo mi się podoba xD
No ^^
To enjoy :3

 ***
Słyszeliście kiedyś o tym, że motyle są tak naprawdę duszami, które utknęły w naszym świecie?
Historia którą chcę Wam przekazać nie jest długa, nie wiem też czy w dobie XXI w. nie wyda Wam się nudna czy wyssana z palca. Jestem jednak pewna, że jeżeli nie przekażę jej komuś - nie ważne komu - to zgaśnie wraz ze mną. Na zawsze.

Małe podwórko z równie niewielką kamienicą mieściło się na tyłach byłego kina "Świt", zamkniętego z nikomu bliżej nie znanych powodów.
Trzepak, parę starych komórek, pralnia. To był mój mały świat. Znałam każdy zakamarek podwórza, każdy kąt w pralni i każdą, choćby najmniejszą rysę na trzepaku. Dokładnie wiedziałam, które sznurki na pranie są czyjego z sąsiadów, podobnie było ze spinaczami.
Klatka schodowa kamienicy, w której z rodziną zajmowałam mieszkanie na parterze, była miejscem w którym mogłam odetchnąć od zwyczajnego gwaru i hałasu panującego w domu. Wspinałam się po schodach na przed ostatnie piętro, bo im wyżej tym czystsze myśli, siadałam na parapecie okna i rozmyślałam. O wszystkim, albo o niczym.
Pomimo mojej wszechwiedzy na temat mojego małego świata istniało w nim miejsce, które pozostawało dla mnie zagadką.
Było nim ostatnie piętro kamienicy. Nigdy jako dziecko nie odważyłam się wejść tam sama.
Zapytacie: Dlaczego?
Każda próba wejścia na felerne piętro kończyła się moją ucieczką, nie ze względu na wszech obecne pajęczyny, ciemność i upiorne dźwięki spróchniałego drewna, skrzypiącego przy każdym moim kroku. Nie zbiegałam ze schodów przeskakując po parę stopni, tylko dlatego, że na całym piętrze było przerażająco zimno, nawet gdy na dworze i poniższych kondygnacjach panował gorąc nie do zniesienia. Nie uciekałam z powodu słodkawego zapachu rozkładu, jaki się tam unosił. Nie przerażał mnie tynk odpadający od przemokłych i przeżartych grzybem ścian. Nie budziło we mnie lęku to, że prąd nie docierał tylko do tamtego miejsca. Rzeczą która zmuszała mnie do natychmiastowej ucieczki, odkąd pamiętam był cień.
Na całym pietrze panowała zawsze idealna, aksamitna ciemność, która była zakłócana jedynie przez stróżkę złotego światła wpadającą przez szparę między podłogą a drzwiami mieszkania. Jednego, jedynego mieszkania znajdującego się na tym piętrze, które stało puste od bardzo wielu lat. Nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu nawet najmniejsza kawalerka ma dostęp do okna, które najprawdopodobniej było źródłem światła. Nie byłby w tym nic strasznego, gdyby nie to, że na to światło padał cień
Tak jakby ktoś stał zaraz za drzwiami. Nasłuchując. Czekając.
Dlatego od dziecka nie zaglądałam na to piętro.
***
Śliczny słoneczny dzień. Ptaszki ćwierkają, drzewa przyjemnie szumią kołysane przez lekki wiatr.
Idealny dzień  na odprężający spacerek po parku, na poznanie w nim miłości swojego życia i zakończenie go siedząc i oglądając zachód słońca. To byłby świetny wieczór z napisem  "żyli długo i szczęśliwie" i stylowym wyciemnieniem, jak w dobrym filmie. 
Tak, to plan stworzony dla dzisiejszego dnia, ale...
Ja rozwieszam pranie.
I to raczej najbardziej ambitna rzecz jaką mam zamiar dziś zrobić.
Słońce przyjemnie grzeje w plecy i rozleniwia do tego stopnia, że nawet schylenie się po kolejną rzecz do rozwieszenia jest... trudne. Najchętniej cały dzień przesiedziałabym na parapecie z dobrą książką.
No proszę, chyba przez przypadek znalazłam sobie zajęcie na resztę dnia.
Gwałtowny podmuch wiatru porwał parę maleńkich listków do góry. Tańczyły przez moment w powietrzu z igrającymi na nich promieniami słońca. Poderwane jeszcze wyżej przez kolejny poryw zefira, zwróciły moją uwagę na puste okna ostatniego pietra.
Strugi słońca zalewały wszystkie witryny, wpadały do mieszkań i rozświetlały je, tylko okna ostatniego, felernego pietra wydawały się pochłaniać całe światło bijące od słońca. Wnętrze mieszkania do którego należały owe okna ścielił nieprzenikniony mrok.
Pomimo panującej dookoła sielanki, pięknej pogody, wesołych ptaszków ta jedna część budynku wydawała się być całkowicie wyssana z życia. ( Tak, wiem że budynki nie żyją. )
Od samego patrzenia poczułam ciarki zbiegające wzdłuż kręgosłupa.
W pewnej chwili, kątem oka, zauważyłam jak coś się poruszyło. Tam na górze. Dokładnie w jednym z okien.
Zamarłam w bezruchu.
Szykując się do porzucenia prania i jak najszybszej ucieczki w kierunku domu powoli uniosłam głowę tak, by mieć ostatnie piętro na widoku. Nie odrywając wzroku od przeklętego okna postawiłam krok w tył. Jeszcze jeden. I kolejny. Już miałam się odwrócić i puścić pędem w stronę wejścia na klatkę, gdy znów to zobaczyłam. Tym razem wyraźnie.
Motyl.
Nieduży, biały.
Uderzał raz po raz w szybę, próbując wydostać się na wolność.
Ciekawe jak się tam dostał. Biedny, spędzi resztę swojego życia w tak okropnym miejscu.*
Więzienie... 
Tylko czym zawinił?
***
Dzisiejszy dzień był zdecydowanie mniej... zachwycający. 
Niebo wczoraj błękitne, dziś pokryte grubą warstwą szarych chmur przyprawiało niemalże o depresje. Wczorajszy figlarny zefirek dziś w wersji hard zmuszał większość drzew do pokornych ukłonów.
Ja, starając się nie zwracać uwagi na wredne wybryki wiatru, zdejmowałam wyschnięte już pranie. Moje oczy mimowolnie powędrowały w kierunku najwyżej położonych okien.
Nadal tam był. 
Nadal walczył.
Nadal żył.
Uśmiechnęłam się sama do siebie, ale zaraz potem przez moją twarz przebiegł cień smutku.
Wyobraźcie sobie, że macie swój cel na wyciągnięcie ręki. Jest tak blisko, że czujecie go całym sobą, a jednak... nie dane Wam jest go osiągnąć.
To tak prawdziwe, że aż przerażające.
***
Minął miesiąc, a on wciąż walczy. Może już trochę mniej zacięcie, ale wciąż nie daje za wygraną.
Od tych paru tygodni moim głównym zajęciem jest wpatrywanie się w to z jaką determinacją, mały, biały motylek stara się przebić przez szklany mur. Podziwiam go za jego nieustępliwość. Jest tak kruchy, tak mały a mimo to... nie poddaje się
Gdyby tylko wiedział, że jego starania idą na marne. 
A może już wie?
Możecie myśleć że jestem sadystką, że patrze w milczeniu na jego cierpienie, ale nawet nie zdajecie sobie sprawy jak bardzo chciałabym mu pomóc. 
Wejść tam, otworzyć okno i po prostu wypuścić go z tej ciemni.
Nie mogę. Nie dam rady. Po prostu nie.
Już próbowałam. Udało mi się być tak blisko drzwi, że mogłam spokojnie złapać za klamkę.
Ale on tam był.
Cień.
***
Dziś mija 4 miesiąc odkąd pierwszy raz go zobaczyłam. 
Dziś jest też pierwszy dzień, w którym go nie widzę. Nie ma go. Nie walczy.
Wejście na ostatnie piętro nie zajęło mi więcej niż 10 sekund. 
Zdyszana stanęłam przed drzwiami i nie myśląc złapałam za klamkę. Otworzyłam je z rozmachem i wbiegłam do środka. Podbiegłam do okna na przeciw drzwi i zaczęłam rozpaczliwie szukać wzrokiem małego, białego motyla.
Nie ma go.
Nie ma.
Usłyszałam jak drzwi, które chwile temu zostawiłam otwarte na oścież, powoli z przerażającym zgrzytem zaczynając się zamykać.
Zalałam mnie fala zimna. Przełknęłam gulę stojącą w gardle i odwróciłam się tak wolno jak tylko się dało.
Przy, teraz już zamkniętych, drzwiach stał wysoki chłopak, na którego twarzy kwitł przerażająco szeroki uśmiech.
- Czekałem.

_______________________________________________________________
* motyle żyją (w zależności od gatunku) od 1 dnia do 6 miesięcy. To dość krótko, nawet jak na coś tak kruchego (i pięknego).

środa, 25 września 2013

Notka informacyjna ~~

Czy ktokolwiek z Was wiedział jak ciężko jest w liceum?
Jak dużo trzeba robić i jak późno wraca się do domu?
Jeżeli tak to...
DLACZEGO NIKT MI NIE POWIEDZIAŁ ?
T_T
Tak czy inaczej, muszę powiadomić co i jak z notkami i częstotliwością ich dodawania.
Będą się pojawiać rzadziej niż przed wakacjami, mianowicie nie raz na tydzień, 
a raz na dwa tygodnie.
Jestem bardzo z tego powodu niezadowolona i wgl najlepiej byłoby gdyby ktoś zamknął szkoły i wprowadził nauczanie domowe.
. . .
Ta...
Pomarzyć se mogę.
 Następna notka pojawi się w przyszłym tygodniu w niedziele i będzie to albo Książe, albo jakiś oneshot, jeszcze nie jestem pewna.
Tak to wygląda właśnie...
Ehh
No nic, do przyszłego tygodnia ^^

czwartek, 12 września 2013

Gwiezdne Łzy 21

 Przepraszam, że tak długo musieliście czekać, ale wiecie...
LICEUM
Tak czy siak zapraszam na Gwiezdne Łzy.
Dzieje się
***
Pomimo sączącej się nie wiadomo skąd muzyki, która zapewne miała uspokajać i wyciszać, w sali panowała ciężka atmosfera.
- Nasza umowa była nieco inna - Helio nie wydawał się być zachwycony tak dużą ilością gości.
- Tak wiem, ale to naprawdę ważne.
- Uzgodniliśmy, że jeżeli zbierzesz pięć Łez będziesz mógł wrócić, ale nie przypominam sobie nic o ludzkiej kobiecie, wygnanej gwieździe i mieszańcu - ostatnie słowo prawie wypluł.
Feliks musiał wyjątkowo działać mu na nerwy, bo gdy tylko na niego zerknął król posłał mu tak pogardliwe spojrzenie, że nawet najbardziej zadufana w sobie osoba poczułaby się jak śmieć.
- Proszę daj mi dokończyć... - czarnowłosy postawił dwa kroki do przodu.
- Nie chce tego słuchać. - powiedział odwracając się plecami do niego, natomiast twarzą do dwóch towarzyszących mu mężczyzn - Odprowadźcie księcia do jego pokoju, a ich odeślijcie.
- Ale Helio..!
- Żadnych "ale". Nie mam nic więcej do powiedzenia. Skończyliśmy rozmawiać. - Król ruszył w kierunku schodów i gdy miał postawić nogę na pierwszym z nich ktoś przytrzymał go za ramię.
- Feliks nie! - krzyk Kastiela przeszył salę.
Ale Fliks leżał już na ziemi z ręką wykręconą pod nienaturalnym kątem przez jednego ze straży. Na jego twarzy widniał grymas bólu.
- Jak mogłeś... Jak śmiałeś mnie dotknąć. - wysyczał monarcha zamachując się nogą na twarz Feliksa. Aaron zerwał się z miejsca, ale zaraz został zatrzymany przez drugiego z mężczyzn - Ścierwo - jeszcze jedno kopnięcie, tym razem w brzuch - Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego kim ja jestem?  - powiedział i trzymając stopę na policzku Feliksa nachylił się nad nim - Jestem waszym bogiem. Waszym być albo nie być. Beze mnie cały wasz chory świat już dawno przestałby istnieć. Gdybym tylko chciał mógłbym skazać was na wieczne ciemności, a wtedy umieralibyście powoli i boleśnie. Czyli właśnie tak jak każdy człowiek umierać powinien... Tak jak ja musiałem umierać - dodał ciszej, chyba bardziej do siebie niż do niego, a przez jego twarz przebiegł cień strachu. Strachu przed przeszłością, przed wspomnieniami. Po chwili jednak na jego twarzy znów panował spokój - Właśnie spotkał cię prawdziwy zaszczyt. - dokończył i wyprostował się by odejść.
Jednak znów nie mógł postawić kroku na przód.
Feliks trzymał go za kostkę, ręką którą zdołał wyrwać z uścisku strażnika.
- Ona umrze - powiedział a do oczu napłynęły mu łzy.
- Taka kolej rzeczy w waszym świecie. - powiedział już spokojniej Król - A jest właśnie taka, bo wasz świat jest okrutny i nawet ja nie mogę tego zmienić.
- Jesteś naszym bogiem. Naszym być albo nie być. Sam mówiłeś. - powiedział zaciskając palce wokół kostki Heliosa jeszcze mocniej. Król odwrócił się powoli i zmierzył go wzrokiem. - Ona nie może umrzeć. - dodał patrząc prosto w jego oczy.
W sali zapanowała cisza, którą przerywała jedynie płynąca znikąd melodia.
- Dobrze. Wysłucham was. - powiedział w końcu Helio, podnosząc wzrok na resztę przybyłych. - Zabierzcie ich do komnat i przebieżcie. Nie będzie mi się hołota w ziemskich łachmanach po zamku pałętać. - gdy tylko skończył mówić obaj mężczyźni poprowadzili Kastiela, Idee i Arona w głąb złotego zamku zostawiając Heliosa i Feliksa całkowicie samych.
Feliks puścił kostkę króla i powoli podniósł się z podłogi, niestety jego nogi i obolały brzuch nie były na tyle posłuszne żeby pozwolić mu stanąć, dlatego poprzestał na opadnięciu na tyłek. Dotknął okolic w które oberwał na pozór niewielką, typowo arystokracką nogą i syknął przeciągle.
No, trochę czasu minie, zanim się zagoi. Oprócz tego ręka która była niezbyt delikatnie wykręcana paliła żywym ogniem, a z rozciętego policzka spływała stróżka krwi. Siedział tak jeszcze przez moment sprawdzając czy na pewno nic nie jest złamane, gdy zdał sobie sprawę, że Helio stoi i... po prostu mu się przygląda.
Ich spojrzenia się spotkały, a monarcha wyjął zza swojej szaty nieskazitelnie białą chustkę z materiału i rzucił ją na twarz Feliksa.
- Wytrzyj to - polecił spokojnie, wskazując na rozcięty policzek.
- TYM?! - zapytał trzymając w ręku jedwabną chustkę - Chyba żartujesz. Nie uwalę czegoś takiego we krwi, wiesz jak to się ciężko spiera?
Helio zamiast odpowiedzieć po prostu zmarszczył brwi i podszedł trochę bliżej Feliksa, po czym kucną tuż naprzeciw niego.
- Twoje imię? - zapytał odgarniając swoje długie złote kosmyki włosów za ucho.
- Feliks - odpowiedział, choć nie do końca wiedział po co mu to wiedzieć.
Król ponownie nic nie mówiąc, patrzył na Feliksa ze zmarszczonymi brwiami.
- Zabierzcie go do reszty - powiedział na pozór w powietrze, ale zaraz obok niego pojawili się ci sami dwaj mężczyźni co przedtem.
Zaledwie sekundę później pomagali Feliksowi wstać i podtrzymując go z obu stron zaczęli odprowadzać w tym samym kierunku w którym zniknęła reszta jego przyjaciół.
- Moment, chwila. Prawie zapomniałem. - Feliks wyrwał się z rąk gwiazd i pokuśtykał do Heliosa. - Dzięki - powiedział uśmiechając się promieniście. - Naprawdę dziękuję, że zgodziłeś się nas wysłuchać.
Król przyglądał mu się przez chwilę w milczeniu, po czym odszedł bez słowa znikając w czeluściach złotego zamku.
***
Wszyscy w czwórkę siedzieli w złotej sali w towarzystwie dwóch strażników, którzy wydawali się mieć tylko jedną emocję - obojętność. Nie uśmiechali się, nie krzywili, nie robili grymasów czy choćby najmniejszych ruchów mięśniami twarzy. Po prostu stali przy drzwiach pilnując aby żaden z gości nie wyszedł.
Feliks owinięty bandażami i z pokaźnym plastrem na poliku siedział obok Aarona na przeciw Kastiela i Idei. Każdy z nich został przebrany w stroje tak drogo wyglądające, że od samego patrzenia Idea czuła, jak z jej portfela znikają pieniądze. Aaron i Feliks ubrali białe, jedwabne koszule szyte złotymi nićmi, do tego dopasowane kamizelki i złote spodnie.
Kastiel dostał swoje dawne dworskie szaty - ciemną  aksamitną bluzkę, czarną marynarkę z zielonymi ornamentami i tego samego koloru spodnie.
Idei do przebrania dano długą szmaragdową sukienkę z hebanowymi wykończeniami, a włosy spięto w luźny kok. Siedzieli tak w ciszy i napięciu czekając na Heliosa, którego... nadal nie było. Od ich przybycia minęło parę godzin, a Słońce jakby o nich zapomniał.
- Kastiel - odezwał się Feliks - słuchaj... gdzie on jest?
- Hmm... Nie długo powinien przyjść.
- Coś mu raczej nie śpieszno - rzuciła Aaron - Ciekawe czy tak powinien zachowywać się człowiek odpowiedzialny - zażartował i zaraz tego pożałował bo poczuł chłodne ostrze na swojej szyi.
- Złe wypowiadanie się o Jego Światłości grozi skróceniem o głowę - usłyszał nad sobą niski, ciężki głos jednego ze strażników.
- Dobra, dobra spokojnie. Zapomniałem, że w Królestwie wolność słowa to pojęcie względne.
- Aaron - Kastiel rzucił ostrzegawczo - Tesla, nie tak traktuje się gości, natychmiast przeproś i wróć na swoje miejsce - powiedział do mężczyzny stojącego za Aaronem.
- Proszę wybaczyć - powiedział strażnik zanim wrócił na miejsce obok swojego towarzysza.
Po kolejnej godzinie czekania już nie tylko Aaron, ale i cała reszta zaczęła się niecierpliwić.
Nawet zazwyczaj opanowany Kastiel podrygiwał nerwowo nogą.
- Co on do cholery robi?! - Aaron nie wytrzymał gdy zegar pokazał, że czekają już prawie pięć godzin - Zabawia się z jakimiś kometami czy coś? A może mu się zgasło, albo nagle zrobił się śpiący i walnął się do wyra na godzinkę czy dwie. Halo! Bo nam się tak jakby troszkę śpieszy - krzyknął na całe gardło. Feliks zaczął go uciszać i w pokoju zrobiło się głośno i trochę weselej niż chwilę temu.
A Idea siedziała.
Siedziała i czuła jak kręci jej się w głowie.
Oparła się delikatnie i nie do końca świadomie o Kastiela.
- Jak się czujesz? - zapytał cicho.
- Nijak - odpowiedziała przymykając oczy.
- Idea posłuchaj, jak wrócimy... Jak wrócimy muszę powiedzieć ci coś.. ważnego. Bardzo ważnego. - powiedział jeszcze ciszej niż przedtem.
- Chciałeś powiedzieć: o ile wrócimy - uśmiechnęła się pod nosem.
- Trafnie ujęte - usłyszeli za sobą.
Wszyscy jak na komendę odwrócili się w kierunku drzwi, w których stał nie kto inny jak Król Słońce.
***
- Kastiel, dobrze wiesz, że nie toleruje kłamstw, a to jest zdecydowanie najgorsze jakie mogłeś wymyślić. - powiedział król Słońce przyglądając się uważnie swojemu bratu. - Nie możliwym jest, żeby ludzka dusza zszyła się z trzema gwiazdami. Po prostu NIEMOŻLIWYM. Jeżeli to co mówisz byłoby prawdą, to ta dziewczyna powinna już dawno umrzeć.
- Nie kłamię ! Przysięgam że tak jest, zresztą sam możesz sprawdzić jeżeli mi nie wierzysz. - Helio przyglądał się przez chwile Idei, po czym wstał ze swojego tronu i podszedł do niej wyciągając ku niej swoją dłoń. Idea popatrzyła na niego w zdziwieniu.
- Ręka.
- Co? - powiedziała mimowolnie.
- Podaj mi swoją rękę - powtórzył nieco zirytowany król.
Nie zwlekając dłużej i nic więcej już nie mówiąc Idea podała mu swoja dłoń.
Przez całą, niezbyt krótką chwilę, miała wrażenie, że stoi w płomieniach. Od monarchy bił przerażający żar. W sumie nie powinno to być nic zaskakującego.
W końcu był Słońcem.
-  W najlepszym wypadku za parę godzin pieczęć się złamie - powiedział spokojnie - a wtedy nic nie da się zrobić. - Idea odsunęła się od niego - Nie oszukujmy się, ta dziewczyna od parunastu dobrych godzin powinna być martwa. Zamiast ciągnąć tu ze sobą żywego trupa, powinniście zabrać ją do jej rodziny żeby w spokoju mogła się z nimi pożegnać. Nie rozumiem nawet do końca w jakim celu ją tu sprowadziliście.
- Pomyślałem, że może coś wymyślisz. - powiedział cicho Kastiel.
- Dla ciebie jestem w stanie zrobić naprawdę dużo, a nawet więcej, jednakże nie sądzisz że oczekiwanie niemożliwego to trochę za dużo? Nawet jak dla starszego brata?
- Na pewno coś da się robić. Na pewno coś wymyślisz. - Kastiel starał się brzmieć jak najbardziej przekonująco.
- Wyraziłem już swoje zdanie na ten temat.
- Helio... Helio proszę, obaj dobrze wiemy, że jak chcesz to potrafisz.
- Problem tkwi w tym, że nie chce. Poza tym, dlaczego to ty starasz się mnie do czegokolwiek przekonać? Może pozwólmy mówić osobie, której powinno zależeć na tym najbardziej, w końcu to jej życie. - monarcha zwrócił swoją twarz w kierunku Idei. - No dalej. Słucham. Dlaczego jesteś tak strasznie wyjątkowa? Dlaczego mój brat tak desperacko stara się ocalić twoje, zapewne niewiele warte życie?
- Pytasz złą osobę - odpowiedziała pewnie, patrząc mu prosto w złote oczy.
- Że co? - zapytał chłodno.
- Jeżeli chcesz wiedzieć dlaczego ci tutaj uważają, że jestem kimś wartym ratowania, to powinieneś zapytać ich, nie mnie.- jej głos był stanowczy, ton cięty, a spojrzenie dowodziło pewności jej słów.
- Nie jestem pewny czy w twojej sytuacji zdecydowałbym się na używanie takiego tonu w stosunku do mnie. - oczy króla zapłonęły cichym gniewem.
 Odkąd straż zabrała ich z holu, Idea nie czuła się najlepiej. Trudno było jej się skupić na jednej rzeczy, a głowa pękała wręcz z bólu.
- Helio, nie denerwuj się, - Kastiel widząc złość brata postanowił interweniować - ona nie chciała...
- Milcz! Nie chce słyszeć od ciebie ani słowa. - rozjuszony głos złotowłosego odbił się echem w pomieszczeniu. Kastiel zacisnął usta w wąską linię i oddychając głęboko starał powstrzymać się od wybuchu. - Ty z kolei mów... teraz. - dodał kładąc nacisk na ostatnie słowo - Radzę ci z dobroci mojego serca.
- Co mam ci powiedzieć? - Idea czuła się z każdą chwilą coraz gorzej - Pytam poważnie, co mam ci niby odpowiedzieć? - już nawet nie zwracała uwagi na to co mówi. Głowa ciążyła nieprzyjemnie, a w niej samej rodziły się dziwne uczucia pochodzące... nie od niej. Tak jakby spoza jej ciała, a jednak czuła je w sobie. Strach, wściekłość, niezrozumienie, niepewność, zagubienie. Nawet miała ochotę komuś przywalić, ale to wszytko nie było jej. To nie były jej uczucia. Czuła się tak samo jak wtedy na dachu, gdy po raz pierwszy zemdlała. Zaczęła dygotać, ale nie było jej zimno. Oblał ją zimny pot i zaczęła ciskać zdezorientowanym spojrzeniem we wszystkie strony. Helio stał naprzeciw niej i przyglądał się jej uważnie. - Tak trudno ci się domyślić? - zapytała uśmiechając się słabo i zataczając lekko do tyłu. Nagle zrobiło je się bardzo niedobrze, zakręciło w głowie.- Przyjaźnimy się - powiedziała cicho z zamglonym wzrokiem - Dla mnie...są jak rodzina. Rodziny się... nie zostawia się jej... choćby nie wiem... co.
- Idea, dobrze się czujesz? - Aaron podszedł do niej, pomógł usiąść na pobliskiej sofie i dotknął jej czoła - Kastiel... Kastiel! Ona jest lodowata!
Nie mogła oddychać.Próbowała złapać oddech - na próżno.
"Kastiel się znów uśmiecha?" pomyślała coraz mniej przytomnie.
- Idea. Idea! Co robisz? - Kastiel zaśmiał się nerwowo - To wcale nie jest śmieszne! IDEA NIKT SIĘ NIE ŚMIEJE - wydarł się potrząsając ją za ramiona.
- Przykro mi Kastiel - powiedziała cichutko, jakby tylko do niego - przykro mi że nie dotrzymam naszej obietnicy.
Brała coraz płytsze oddechy...
Aż w końcu przestała.
- Idea ! - Kastiel ściskał jej dłoń potrząsając nią co chwila - Idea otwórz oczy ! Idea! - głos załamał mu się na moment, a po policzkach pociekły łzy - Idea do cholery !
- Kastiel - powiedział cicho Aaron mokrym od łez głosem - Ona już...
- NIE! NIE NIE NIE ! - krzyczał kręcąc gwałtownie głową - Zaraz się obudzi, zobaczycie... za moment. - Feliks podszedł do niego i położył swoją trzęsącą się dłoń na jego ramieniu. Przez moment chciał chyba coś powiedzieć, ale zamiast tego zaniósł się cichym szlochem.

_______________________________________________________________

;_____;