niedziela, 24 lutego 2013

Książe 3. Nie jesteś zły...

Noooo i jestem ^^
Z Księciem ^^
I bez Wena... Ogarniacie że się świnia na mnie obraził?
Bo go na imprezę nie zabrałam.
No i nie odzywał się przez jakiś czas do mnie dlatego notka tak późno i taka krótka TT-TT
Mam nadzieję że będzie wam się podobać ^^
Enjoy
:3
***
Obudził go chłód. Ciepło które towarzyszyło mu przez całą noc zniknęło. Gdzie jest do cholery jego osobisty grzejnik? Z niechęcią otworzył jedno oko. Kon leżał po drugiej stronie łóżka i wyglądało na to, że zaraz z niego spadnie. 
Ten chłopak to ma dopiero sen. 
Przykrywanie go kołdrą w nocy było rzeczą nagminną i nieuniknioną. No wiecie...
Choroba=Leki
Leki=Koszta
Koszta=Zły Irmel
Do tego, po prostu nie chciał żeby coś mu się stało. Także nie ważne jak często go przykrywał i ewentualnie poprawiał żeby nie spadł to niespecjalnie mu to przeszkadzało.
Książe odciągnął go nieco od krawędzi, Kon zamruczał coś pod nosem i uniósł głowę rozglądając się po pokoju na wpół przymkniętymi oczami. Gdy natrafił zaspanym wzrokiem na zdezorientowanego Irmelina przysunął się bliżej niego, przerzucił jedną ze swoich rąk przez jego talie i położył głowę na ramieniu Księcia, traktując je jako zastępstwo poduszki, po czym... najzwyczajniej w świecie uderzył w kimono.
Irmel nie do końca wiedział co ma z tym fantem zrobić.
W pierwszym odruchu chciał go obudzić, ale gdy spojrzał na jego twarz to po prostu wymiękł. Nigdy nie pomyślałby, że zobaczy w życiu coś tak urzekającego. Kon oddychał miarowo przez lekko uchylone, malinowe usta a jego twarz nie wyrażała nic poza wewnętrznym spokojem i poczuciem bezpieczeństwa. Nieco zmierzwione, krwisto czerwone loki opadały na zamknięte oczy. 
Wolną ręką przygładził włosy Kona zaciskając oczy, sam w sumie nie wiedział dlaczego je zamyka. Uchylił jedno oko, potem drugie. Kon nadal spał jak zabity, więc teraz już bez większych zahamowań wplątał swoją dłoń w szkarłat loków.
Taaakie miękkie. *_____*
Ułożył się wygodnie miarowo głaszcząc Kona po głowie.
To było do niego takie nie podobne. Był przecież Panem z kamiennym sercem. Przecież niemożliwym jest żeby posąg zaczął żyć, poruszać się, a przede wszystkim - żeby zaczął czuć. A jednak Irmel czuł... nie do końca wiedział co, ale czuł. Leżąc tak, rozmyślając i bawiąc włosami swojej małej własności całkowicie się wyciszył. Powoli zaczął przysypiać, ale coś nie dawało mu spokoju. Czuł się obserwowany. Uchylił nieznacznie powiekę i zerknął na Kona.
Spał.
Zamknął oko, ale głupie uczucie wcale nie odeszło. Wręcz przeciwnie - nasiliło się.
Otworzył oczy, ale na tyle wąsko, że ktoś stojący dalej niż dwa kroki w ogóle by tego nie zauważył. Zlustrował wzrokiem cały pokój i zatrzymał się na lekko uchylonych drzwiach zza których dobiegł go ledwie słyszalny szept:
- Myślisz, że żyje czy śpi z umarlakiem?
- Nie bądź głupia!
- Skoro jesteś taki pewny to załóżmy się.
- O ile?
- 5 złotych monet trafia do mojej kieszeni jeżeli Mały jest trupem...
- A jeżeli żyje i nawet włos mu z głowy nie spadł tyle samo dostaje się mnie
Robią zakłady o to czy go zabiłem?
Książe nie wytrzymał i zaczął chichotać. Po chwili chichot przemienił się w przyciszony śmiech, nagle przestał się śmiać i spojrzał lodowatym wzrokiem na drzwi. Chyba jednak nadal jest Panem z kamiennym sercem.
- Wejść. - powiedział w miarę cicho, Kon na szczęście się nie obudził. Za chwilę, jeszcze nie teraz.- Powiedziałem wejść. - powtórzył gdy nikt nie pojawił się w pokoju. - Nie lubię się powtarzać - dodał ostrzej. Do komnaty weszła Sonia i Agni, oboje cali bladzi ze strachem w oczach wpatrywali się w podłogę. - Po co zakładać się o coś tak trywialnego jak pieniądze? - zapytał cały czas głaszcząc Kona po głowie - Kochani, zagrajmy o coś ciekawszego.
- O co takiego, Panie? - zapytała Sonia łamiącym się głosem przeczuwając w jakim kierunku zmierza ta rozmowa.
- O życie na przykład. Wasze, oczywiście. Jeżeli Kon leży koło mnie martwy to Agni będzie musiał skoczyć z balkonu, jeżeli natomiast jest żywy to swoich sił w lataniu spróbuje dziś Sonia. Co wy na to? Brzmi zabawnie, prawda? Prawda? - powtórzył gdy nie otrzymał żadnej odpowiedzi.
- Tak, Panie.
- A więc zaczynajmy. - powiedział i nachylił się nad śpiącym - Kon? - musnął nosem jego policzek. - Kon już ranek.
Chłopak uchylił powieki i zamrugał parę razy.
- Dzień dobry - powiedział nadal trochę zaspany, a z piersi Sonii wydarł się tłumiony szloch.
- Oj, nie umiesz przegrywać z godnością kochana - powiedział Książe. - a teraz...
- Irmel, zakład brzmiał, że jeżeli żyje i włos mi z głowy nie spadł tej nocy to wygrywa Agni, a jeżeli leże martwy to wygrana należy do Sonii, tak? - zapytał Kon przerywając Księciu.
- Tak, ale skąd ty...?
- Nie śpię już od dłuższego czasu - powiedział i uśmiechnął się zawadiacko. - A co do zakładu, to nie wygrał ani nie przegrał nikt. - Irmelin spojrzał na niego z zapytaniem w oczach na co Kon odwrócił się i przetrzepał śnieżnobiałą poduszkę z której powoli, niczym piórko, opadł na pościel czerwony włos.
- Włos - powiedział Irmel nieco zbity z tropu.
- Ano włos i nie da się zaprzeczyć, że jest z mojej głowy. Tak więc zakład nie może być rozstrzygnięty.
 - Włos - Irmel siedział i wpatrywał się w pościel z mina jakby ktoś mu przywalił wałkiem w twarz. - On... On ma rację, możecie odejść. Podajcie śniadanie za półgodziny.
Skłonili się nisko i wyszli z komnaty w pośpiechu.
- Było blisko - powiedział Kon opadając na poduszki - jeszcze trochę, a zrobił byś następną głupotę.
- Słucham?
- Musze cię lepiej pilnować - westchnął.
- Że co?
- Trzeba naprostować ci ten wizerunek psychopaty i pokazać ludziom, że jesteś troskliwy, czuły i dbasz o dobro innych. - pamiętacie jak pisałam, że mina Irmela wyglądała trochę jakby ktoś przywalił mu wałkiem w twarz, taaaak...Teraz wyglądał jakby dostał patelnią.
- Ja? - tylko tyle zdołał z siebie wydusić.
- No a kto? - powiedział i pociągnął go za rękę tak, że ten opadł na poduszki obok. Wziął jego dłoń i położył sobie na talii po czym położył jego głowę na swoim ramieniu. Leżeli identycznie jak chwilę temu tylko, że na miejscu właściciela była własność. Kon przeczesał włosy Irmela tak samo jak ten jego wcześniej. - Takich rzeczy nie robią źli ludzie - spojrzał przez okno na zbliżające się chmury - Gdybyś był złym człowiekiem nie opiekował byś się mną w nocy, zrzucił z łóżka a nie ratował od upadku, odepchnął tamtej nocy... Nie jesteś zły...- Kon przeniósł spojrzenie na księcia i choć powinien być zły, że jego Pan nie słyszał prawie nic z tego co powiedział to mimo tego i tak uśmiechnął się.
Książe usnął.
~~~~
Irmel wylegiwał się w łóżku, nie zszedł na śniadanie, bo po co skoro nie czuł się głodny a w końcu mógł spać. Dopiero około południa rozległo się pukanie do jego komnaty.
- Wejść
W pokoju pojawił się Agni
- Panie - powiedział kłaniając się nisko - Pragnę przypomnieć ci o tym iż dziś przyjeżdża Panienka Vivien.
- Za ile ? - zapytał siadając.
- Powinna zjawić się w przeciągu 20 minut.
- I mówisz mi o tym dopiero teraz?! - wykrzyknął podrywając się z łóżka - Gdzie moje ubrania?
- Leżą naszykowane na krześle. Panie, pozwolisz że zabiorę Kona na śniadanie?
- Co? Ah tak - wymamrotał w trakcie pośpiesznego ściągania z siebie koszuli.
Agni ukłonił się i wyszedł wraz z Konem z pokoju księcia. Szli w ciszy szybkim krokiem mijając obrazy wiszące na ścianach i rzędy drzwi do nie używanych pokoi. Gdy znaleźli się wystarczająco daleko od komnaty Irmela, Agni odwrócił się do Kona z wielkim uśmiechem na twarzy i rzucił się na niego trzymając w mocnym uścisku.
- Żyjesz! Nawet nie wiesz jak się wszyscy cieszymy! I jesteś naszym osobistym bohaterem, Mały! Nie wiem jak ci dziękować za tą akcję  włosem, uratowałeś mnie i Sonie.
- Ja mam pomysł jak możesz mi się odwdzięczyć - powiedział, a raczej wysapał bo uścisk Agniego był naprawdę mocny.
- Jak? Powiedz, a zrobię cokolwiek.
- Na początek mnie puść, nie mogę oddychać. - roześmiał się.
- Och, wybacz - natychmiast się do niego odsunął nieco zawstydzony. - Tak więc co mogę dla ciebie zrobić?
- Uśmiechaj się.
- Co?
- Uśmiechaj się przy Irmelu, uśmiechaj się do niego. Bądź sobą. Nie udawaj i po prostu się uśmiechaj.
- Ja..Spróbuję - odpowiedział po chwili milczenia.
- I... - dodał cicho  Kon.
- I co?
- I no wiesz... - zarumienił się delikatnie - głodny jestem.
~~~~
- Kim jest Vivien? - zapytał Mały między kolejnymi gryzami świeżego chleba.
- To bardzo ważna osoba. Ważna dla księcia. - odpowiedział Agni zmywając.
- Długo się znają? 
- Czy długo? - zapytał rozśmieszony pytaniem - Od dzieciństwa.
- A czy wiesz... Czy wiesz jak blisko są ze sobą?
- Książe nigdy by się do tego nie przyznał - powiedział konspiracyjnym szeptem - ale bardzo kocha panienkę.
- Kocha? - jakoś cała ochota na jedzenie nagle mu przeszła.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Gwiezdne Łzy 16

 I'm back!!!
Wróciłam moje robaczki ^^ 
Tak jak obiecałam z nowym rozdziałem Łez i Skrzydeł ^^
Mam taką małą obsuwę, ale to dlatego iż zostałam odseparowana od komputera w ramach kary.
Ale i tak po kryjomu kończyłam rozdziały hehehe.
Dobra teraz zapraszam na wstrząsający rozdział Gwiezdnych Łez
Enjoy
:3
***
Wrócili do domu około drugiej. Byliby znacznie szybciej gdyby nie to, że Idea co parę metrów stawała żeby "popatrzeć na gwiazdy", a tak na serio musiała się zatrzymać, choćby na chwilę, żeby przypadkiem nie zemdleć na środku ulicy. Nogi z każdym krokiem coraz bardziej odmawiały jej posłuszeństwa a w głowie nieprzyjemnie szumiało. Gdy pomyślała, że gorzej już być nie może akurat wchodzili na klatkę.
Otóż mogło być gorzej, a schody tylko ją w tym upewniły. Kurczowo trzymając się poręczy wdrapywała się po schodach, które nagle wydały się być dystansem nie do pokonania. Jakimś cudem dotarła do drzwi i udając, że nie widzi zatroskanego wzroku Kastiela weszła do domu, zdjęła buty po czym ruszyła do swojej sypialni. Przed drzwiami do jej pokoju stanął Aaron tym samym całkowicie blokując wejście.
- Nie wyglądasz najlepiej. - powiedział przyglądając się jej uważnie.
- Nie ma to jak porządny komplement - rzuciła starając się przedostać do pokoju, bo czuła, że jeżeli zaraz nie usiądzie, to po prostu zemdleje.
- Jak się czujesz?
- Jeżeli powiem, że kwitnąco to uwierzysz?
- Nie.
- Tak też myślałam - mruknęła pod nosem. - Zejdź mi z drogi.
- Nie.
Złapała za jego nadgarstek, wykręciła go boleśnie tym samym sprowadzając Aarona do parteru. Przyszpiliła go do ziemi nogą, a następnie przeszła po nim ceremonialnie wprost do swojego pokoju. W pośpiechu zamknęła za sobą drzwi i czując jak uginają się pod nią kolana oparła się o nie plecami. Oddychała ciężko starając się uspokoić rozkołatane serce, które biło jak po przebiegnięciu maratonu.
- Idea - usłyszała wołanie zza drzwi - Idea, otwórz!
- Po co chcesz wchodzić do pokoju dziewczyny o tak późnej porze, zboczeniec. - odpowiedziała siląc się na swój zwyczajny ton głosu, jakoś średnio jej to wyszło. Najpierw sam Aaron, a potem chyba wszyscy razem napierali na drzwi próbując je otworzyć. Idea jednak skutecznie je blokowała swoim ciałem.
Nagle uderzyła ją fala gorąca. Całe powietrze z płuc uszło, i zdawać by się mogło, że w pokoju nie ma czym oddychać. Poczuła nieznośne pieczenie w dole mostka. Wydała z siebie zduszony krzyk i zaraz zasłoniła usta ręką. Ból z minuty na minute stawał się coraz bardziej natarczywy. Nie miała już sił przytrzymywać drzwi, tak więc chwile później do pokoju wpadli Kastiel, Feliks i Aaron.
- No hej - wydyszała - nadal podtrzymujecie, że nic mi nie jest?
Chłopaki spojrzeli po sobie. Feliks wyglądał jakby zaraz miał się znowu rozpłakać, Aaron cały blady nerwowo rozmasowywał wykręcony nadgarstek, natomiast Kastiel wyjął telefon z kieszeni wybrał numer i po chwili czekania zwrócił się do słuchawki:
- Musisz przyjechać. Tak kolejna. Wiem, że to nie dobrze, przecież nie jestem idiotą. Jak to nie możesz? Jak to do cholery nie możesz?! To co mamy zrobić? Jak? Dobra. - po czym się rozłączył.- Przytrzymajcie ją - rzucił, a Idea zanim się zorientowała został przyszpilona do ziemi. Kastiel przyklęknął i podniósł jej bluzkę. Rozejrzał się po pokoju i zatrzymał wzrok na Feliksie. Odpiął od jego spodni jedną z licznych agrafek i ukuł swój palec parę razy w tym samym miejscu.
Krople krwi spadły na podłogę. Kastiel namalował coś na brzuchu Idei, dziwnie złożył ręce i zaczął mamrotać coś po nosem. Systematycznie powtarzał jedną sentencje  w kółko. Aż wreszcie ucichł.
Wraz z wypowiedzeniem ostatniego słowa Idea poczuła jakby coś wżerało jej się w skórę, a następnie rozrywało ją od środka.
Powoli i boleśnie.
- Co! Jest! Do! Cholery! - wykrzyczała.
Mimowolnie zaczęła się szarpać, tak jakby wyswobodzenie z uścisku chłopaków uwolniłoby ją także od bólu. Nie wiedziała skąd taka idiotyczna myśl, mimo to oprócz niej w głowie miała kompletną pustkę. Powoli zaczęła ogarniać ją ciemność, a ona sama czuła się jakby spadała w wielką, niekończącą się przepaść.
Kastiel coś do niej krzyczał...
Coś o tym żeby się nie poddawała...
"Ta kurwa, łatwo mu mówić."
Poczuła coś mokrego na twarzy...
Łzy?
Czyje?
Oprzytomniała na tyle żeby stwierdzić, że to ona sama płacze.
. . .
"Ja ich kurwa zabije.
W przeciągu tygodnia płakałam więcej razy niż przez całe swoje życie.
Po prostu ich zatłukę."
- Puszczać - wywarczała - Ale to już.
Chłopaki siedzieli i patrzyli na nią w osłupieniu.
-  Ale.. - zaczął Feliks.
- Puszczaj kurwa, bo nie ręczę za siebie!
Aaron spojrzał na Kastiela, ale ten tylko westchnął.
- Puśćcie ją, wszystko poszło zgodnie z planem więc jest dobrze.
- Wszystko czyli co? - zapytała Idea siadając i rozcierając miejsca za które była przytrzymywana.
- Wzmacnianie pieczęci, czujesz się lepiej, prawda?
I rzeczywiście, cały ból którego przed momentem doświadczała po prostu zniknął. Idea byłaby nawet w stanie wmówić sobie, że to co się stało było zwykłym snem, gdyby nie to, że na jej brzuchu widniał niewielki, czerwony wąż połykający swój własny ogon*.
Bez słowa wstała i poszła do łazienki.
Wzięła ręcznik, zmoczyła go w wodzie i spróbowała zetrzeć dziwny znak.
Po 10 minutach szorowania wróciła blada na twarzy do pokoju.
- Kastiel, to nie schodzi! Dlaczego to nie schodzi?!
- Bo to tak jakby.. eeemm...trwały rysunek na ciele..
- TATUAŻ?!
- Tak też można.
- Jak ciotka się dowie...  - Nawet nie chcę o tym myśleć - No to mam przesrane.- Siedzieli chwilę w ciszy. 
Idea spojrzała na zegarek, dochodziła czwarta. Zerknęła na chłopaków i  zorientowała się, że jest jedyną nie śpiącą osobą w pokoju. W pierwszym momencie chciała ich wyrzucić, w końcu to jej pokój, ale...
Ja i tak już nie usnę, a oni wyglądają na padniętych.
Skończyło się na tym, że przykryła ich kocem i na palcach wyszła z pokoju gasząc światło.
 ***
Siedząc przy stole w kuchni wpatrywała się w jakiś nie do końca określony punkt na ścianie.
Pięć dni temu... 
Gdyby ktoś powiedział mi, że będę mieszkała pod jednym dachem z trzema facetami, czy też gdyby ktoś oznajmił, że bibliotekarz którego znam od dzieciństwa jest gwiazdą lub, że Nala umie czytać w myślach, gdyby ktoś opowiedział mi taką historyjkę - stwierdziłabym, że ma nierówno pod sufitem i po prostu bym go wyśmiała.
Ale to było pięć dni temu...
Teraz przyjęłabym takie informacje do świadomości bez choćby mrugnięcia okiem. 
Co oni ze mną zrobili?!
Teraz już załamana wstała od stołu w celu zrobienia sobie kisielu.
***
Przesiedziała prawie trzy godziny jedząc kisiel i rozmyślając o wszystkim i o niczym. Z zamyślenie wyrwał ją Feliks. Wszedł do kuchni z na wpół zamkniętymi oczami, usiadł na krześle i położył się na stole.
- Miałem straszny koszmar - wymamrotał - Śniło mi się, że masz tatuaż. Co za bezsens. Jak to ty miałabyś mieć tatuaż wcześniej niż ja? Zresztą w życiu bym ci na to nie pozwolił.
- Tatuaż? Mówisz o tym? - powiedziała podnosząc bluzkę.
Feliks uniósł głowę i ponownie ją opuścił pozwalając swojej głowie na bolesne przywitanie się z blatem stołu.
- Powiedz mi, że nadal śpię...
- Chcesz kawy? 
- Mhm...- Parę minut później siedzieli Feliks - nad kubkiem kawy, Idea - nad kolejnym kisielem. - Jak się czujesz? - zapytał już w pełni rozbudzony.
- Dobrze, w każdym razie lepiej. - odpowiedziała zgodnie z prawdą.
- Ciesze się.- wiecie, gdy ktoś się cieszy to zazwyczaj to po nim widać, natomiast Feilks...
Feliks się wcale nie cieszył.
- Odpowiesz jeżeli cie o coś zapytam?
- To zależy o co zapytasz.
- Co cię tak dołuje? - zapytała niby do niechcenia uważnie obserwując go kątem oka.
- Mnie? - zaśmiał się nerwowo - Mnie, nic.
- Spoko, nie chcesz to nie mów. - wzruszyła ramionami - w końcu tylko u mnie mieszkasz i tylko się przyjaźnimy, co nie? To nic takiego.
- To jest szantaż emocjonalny.
- Nie prawda, to jest... nie no w sumie masz racje. Czuj się szantażowany.
- Jesteś okropna.
- A tak serio, Feliks co się dzieje?
- Ja...
- O czym gadacie? - dobiegło ich zza pleców.
- O niczym! Ładna pogoda, nie? - Feliks aż podskoczył.
- Pada... - odpowiedział Aaron grobowym tonem. - Myślałem, że już o tym rozmawialiśmy - Zmierzył Feliksa mrożącym krew w żyłach spojrzeniem.
- Ty naprawdę nie widzisz, że jest coraz gorzej? - zapytał wilgotnym głosem Feliks.
- Nawet ślepy by zauważył.
- W takim razie ona powinna wiedzieć...
- Nie powinna - powiedział cicho Aaron.
- Ma prawo wiedzieć!
- Co mam prawo wiedzieć? - zapytała w końcu nie do końca rozumiejąc sens tej całej rozmowy
- Feliks ostrzegam cię.. - wycedził Aaron
W wejściu do kuchni stanął Kastiel.
- Umierasz.
________________________________________________________________
*Uroboros - Jest to symbol nieskończoności, wiecznego powrotu i zjednoczenia przeciwieństw. Gryzący własny ogon wąż wskazuje, że koniec w procesie wiecznego powtarzania odpowiada początkowi. Mamy tu do czynienia z symboliką cyklicznego powtarzania - obiegu czasu, odnawiania się świata i światów, śmierci i odrodzenia, wieczności po prostu.

 [Obrazek zapożyczony z anime FullMetal Alchemist]

czwartek, 14 lutego 2013

Walentynki ze smokiem

 Takie tam, na walentynki ^^ Tak mnie jakoś naszło xD
Pisałam na biegu więc przepraszam ze wszelkie niedociągnięcia. Nie jest to może moje najlepsze opowiadanie, ale napracowałam się nad nim, tak więc
Enjoy :3
 ***
Idę holem mijając witryny sklepów eksplodujących różem i czerwienią. Wszechobecne serca, przytulające się misie, latające amorki ze strzałami miłości. Migdalące się do siebie pary, sączące się z oddali piosenki o nieodwzajemnionej, bolesnej miłości. Wielkie, czerwone lizaki w kształcie serc z jakże wymownym "I love You", a pośród tego całego ckliwego badziewia - ja.
Zazwyczaj czternastego lutego siedzę w domu i oglądam wszystkie sezony dr. House'a, starając się nie wychodzić z mieszkania, nie zaglądać na Facebook'a ani nie włączać telewizora. Byleby tylko odseparować się od społeczeństwa tego jednego dnia. 
Jednak tegoroczny czternasty musiał być inny. 
Taki kurwa specjalny.
Idę się z kimś spotkać. Nie, to nie to o czym myślicie.
Idę się spotkać z przyjaciółką. Nie chciałam się z nią dzisiaj widzieć ze względu na jej stan... Jest nałogową swatką, i to wyjście jest wielce podejrzane. Nie cierpię uczestniczyć w takich idiotyzmach, ale zostałam zaszantażowana klątwą i nachodzeniem w nocy. Wolałam nie ryzykować.
Umówiłyśmy się w centrum handlowym u którego wejścia właśnie stoję.
Ruszyłam w kierunku restauracji pod którą miałyśmy się spotkać.
Już z daleka widziałam Rike. W sumie nie trudno ją zauważyć. Różowe włosy upięte w dwa kucyki raczej wyróżniają ją z tłumu. Miała nową kurtkę.
Zdaje mi się, albo nie stoi sama.
Nie, wcale mi się nie zdaje.
Wiecie co jest gorsze od dwóch singielek? Cała masa singli.
Odwróciłam się na pięcie. Jeszcze mnie nie zauważyła, jeszcze mam szanse, jeszcze..
- Mio! - moje szanse na ucieczkę właśnie zmalały do zera. Powoli zwróciłam się w jej kierunku i ze sztucznym uśmiechem podeszłam do grupki zupełnie obcych mi ludzi. - To jest właśnie Mio.
- Mówiłaś że jest ładniejsza - usłyszałam gdzieś z lewej. Tak więc rozejrzałam się w poszukiwaniu osoby która zdążyła mnie wkurzyć zanim poznałam jej imię. Okazał się nią być trochę wyższy ode mnie, niebieskooki blondyn.
- Hipokryta - powiedziałam mierząc go wzrokiem od góry do dołu. Sam nie powala, a innych się czepia. Narcyz.
- Śmieszny żart Ryu - Rika zaśmiała się nerwowo widzą moją minę. - Nie żartuj tak więcej.
- Ryu*? - ciekawe - Jeszcze się nie przedstawiłeś, a już ziejesz ogniem? - zapytałam rozbawiona.
Spojrzał na mnie zdziwiony. Po czym uśmiechnął się zawadiacko.
- Może wejdziemy - zapytała jakaś brunetka przestępując z nogi na nogę. W sumie to jej się nie dziwię. Jest naprawdę zimno.
- Spasuję - powiedziałam i już miałam wracać gdy poczułam na sobie to... Poczułam na sobie palący wzrok Riki. Aż bałam się spojrzeć jej w oczy. Westchnęłam ciężko. No nic, będę musiała przeżyć jakoś następne godziny w ciszy i cierpieniu. Weszłam do restauracji i zostałam dobita przez kolejny fakt. Jedyne wolne miejsce jakie zostało znajdowało się obok pana "mówiłaś że jest ładniejsza". Usiadłam z iście cieprenniczą miną cudem powstrzymując się od wyjścia.
- Mio, rozchmurz się - usłyszałam głos Riki - przecież mamy Walenty...
- Nie! Mamy czwartek - przerwałam zanim wypowiedziała to straszne słowo.
- O co chodzi - zapytała marszcząc brwi - aaaa... Rozumiem.
- Co złego jest w powiedzeniu, że dziś są Walentynki.
To słowo. ON TO POWIEDZIAŁ. Chyba się zaraz popłaczę. To takie smutne że ludzie używają tej nazwy. Jest straszna, dołująca, badziewna - ergo idealnie opisuje mój dzisiejszy dzień. Podarowałam mu moje najbardziej przerażające spojrzenie, on tylko udał że nic nie widzi i zapytał jakąś dziewczynę po drugiej stronie stołu o numer telefonu.
Po czterech godzinach siedzenia i... i tyle, nawet nie udawałam że się dobrze bawię, 
no więc po tych strasznych czterech godzinach wyszliśmy z knajpy.
Zrobiło się już ciemno.
Pożegnałam się z Riką. I każdy poszedł w swoją stronę.
WOLNA!
Doktorze House nadchodzę!
W tramwaju w którym jechałam, grupka spitych dresów zaczepiała jakąś dziewczynę. Właśnie dlatego nie cierpię tramwajów.
Normalny człowiek udawałby że nic nie widzi, albo podziwiał widoki za oknem (nie ma to jak szara, brudna Łódź ) ale ja nie jestem normalna.
Ehh.. to moje poczucie moralności.
- No chodź maleńka, zabawimy się, co ty na to? - powiedział jeden byku nachylając się nad dziewczyną.
- Nie, dziękuję. - wymamrotała.
Uwielbiam nieśmiałą asertywność.
- No chodź będzie fajnie. Spodoba ci się.
- Dobra, albo masz coś ze słuchem albo nie rozumiesz po polsku - powiedziałam spokojnie odwracając się do całej grupy przodem.
- Co tam bełkoczesz?
- Powiedziałam żebyś spierdalał, bo na taką zapijaczoną mordę nawet największa desperatka by nie poleciała.
Dziewczyna, tak samo jak reszta pasażerów, korzystając z okazji czmychnęła przez otwarte drzwi na przystanek zostawiając mnie samą z trzema nietrzeźwymi, napalonymi i cholernie dużymi facetami.
Powinnam zacząć się bać...?
- A rozumiem, ty tez chcesz się z nami zabawić.
- Nie, właśnie nie rozumiesz - westchnęłam.
Odległość między mną a nimi niebezpiecznie się zmniejszyła.
Przystanek.
Już miałam wyślizgnąć się przez otwierające się drzwi, ale jeden z nich stanął w przejściu.
Kurwa.
A więc, zostanę zgwałcona w tramwaju, przez trzech nachlanych dresów i to jeszcze w Walentynki.
Cóż za ironia.
Czy ten dzień może być jeszcze gorszy?
Nagle ostatnie drzwi wagonu otworzyły się ze zwyczajowym łoskotem i do tramwaju wszedł.... Ryu.
I po co pytałam...
- To ty? - zapytał zdziwiony po czym zlustrował wzrokiem trzech delikwentów stojących obok.
- Spadaj chłopczyku - powiedział największy nie zaszczycając blondyna nawet spojrzeniem - a wracając do nas, to jak będzie malutka?
- Halo? Policja? Chciałbym zgłosić napastowanie seksualne. - rozległo się w wagonie. Wszyscy, łącznie ze mną zwrócili głowy w stronę niebieskookiego. - W tramwaju, nr 3. Aktualnie mijamy
ul. Kościuszki. Rozumiem. Tak. Oczywiście, postaram się ich przytrzymać do przyjazdu radiowozu.
Przystanek.
Otwierające się drzwi.
Uciekające dresy.
Zamykające się drzwi
Ci~~~~~~sza...
Stałam tak jeszcze chwilę, po czym opadłam na jedno z siedzeń. Odetchnęłam głęboko uspokajając się.
- Nie ma za co -  powiedział rozbawiony.
- A tak, dzięki. - całkowicie zapomniałam, że nadal tu jest.
- Grunt to kultura osobista - prychnął pod nosem
- Ja tu przeżywam szok pourazowy, więc sam rozumiesz....O rany, Policja zaraz tu będzie.
- Nie przyjadą, blefowałem.- . . . blefował, o super - Wiesz, chciałbym coś naprostować. Wtedy, źle mnie zrozumiałaś. Ja nie mówiłem o tobie, tylko o kurtce Riki.
- Kurtce? - mówi o tym genialnym tekście na przywitanie?
- Chwaliła mi się przez telefon że kupiła nową, ale opisywała mi ją trochę inaczej. No a ty podeszłaś akurat gdy o tym rozmawialiśmy. I no.. jakoś tak wyszło.
Czy to może być takie proste ?
 - Ahh to mój przystanek. - Wysiedliśmy. Głupia cisza... - To~~~~ ja idę do domu.
- Ta, to cześć. I miłej nocy.
Oh, na pewno będzie miła, trochę kisielu i wszystko staje się lepsze.
Przeszłam dwa kroki i...
- Ryu, lubisz doktora House'a? - zapytałam niepewnie.
- Uwielbiam. - uśmiechnął się.
- A kisiel?
- Uwielbiam. - uśmiechnął się szerzej.
- To może chcesz do mnie dołączyć?
- Z chęcią. - odpowiedział.  
Wystawił ramię, tak żebym szła z nim pod rękę. Spojrzałam na niego z mieszaniną zdziwienia i rozbawienia.
- Czyli nie zawsze ziejesz ogniem - uśmiechnęłam się pod nosem.
A więc ten dzień dopiero się dla mnie zaczął.
________________________________________________________________
 * Ryu [kanji ] z jap. Smok