niedziela, 23 marca 2014

Heartbeat 1

 No więc taki oneshot sobie mam dla Was dzisiaj ^^
Będzie jeszcze część druga, a może nawet trzecia?
Nie jestem jeszcze pewna ^^"
Hmmm.. Ostatnio (nie zapeszając) piszę coraz dłuższe wpisy ;> 
Jakoś tak wychodzi moi drodzy i nie jest mi  tym źle, prawdę mówiąc ^^
Zainspirowane tym gifem.
 W każdym razie, dajcie znać czy może być i czy następna ma być kontynuacja czy może kolejny rozdział czegoś innego (ostrzegam, że Gwiezdne Łzy to drażliwy temat, bo... 
Nie w sumie, to nie wiem dlaczego, bo nie ważne jak bardzo staram się napisać kolejny rozdział to po dwóch zdaniach po prostu patrzę się tępo w pustą stronę :/ Grrrr... 
Wen jest kretynem)
***
Na dworze zaczynało się powoli ocieplać, a przenikliwy chłód zamieniał się w tylko trochę dokuczliwy wietrzyk. Słońce wychylało się zza chmur znacznie częściej i tym razem przyjemnie grzało w plecy, zamiast bezmyślnie oślepiać jak to bywa zimą. W powietrzu zaczynała unosić się woń nadchodzącej wiosny i nawet ptaki śpiewały radośniej niż zwykle.
W tak miłych okolicznościach nastał kolejny poranek, w którym Suga zamiast wchodzić do szkoły wejściem głównym, wchodził tym dla pracowników.
Przywitał się grzecznie z woźnymi i zdjął wytartą jeansową kurtkę.
Jak co dzień zostawił buty zarz przy wejściu, a okrycie powiesił na wieszaku wraz z płaszczami pracowników szkoły.
Nawet nie myślał o korzystaniu z szatni dla uczniów.
Wziął głęboki oddech przed wyjściem z pokoju, w którym trzy starsze panie rzucały w jego stronę zaniepokojone spojrzenia. Zacisnął szczupłe palce na ramieniu torby i uprzednio uśmiechając się do zatroskanych pań, szybkim krokiem wyszedł z pomieszczenia.
Zaczynał polskim, więc musiał dotrzeć jedynie na drugi koniec korytarza na pierwszym piętrze. Szedł z prędkością dźwięku, trzymając się blisko ścian i starając się nie wyróżniać za bardzo w tłumie.
Rozejrzał się uważnie, czy nigdzie na horyzoncie nie pojawiła się ruda czupryna i poprawił ześlizgujące się z nosa okulary.
Dotarł do klasy, wszedł do środka, przywitał się z nauczycielką i usiadł w jednej z pierwszych ławek.
To jakiś obłęd - pomyślał wyjmując podręcznik i zeszyt.
Do klasy powoli zaczęły napływać grupki roześmianych lub zaspanych ludzi, po chwili w sali zrobiło się gwarnie i wesoło.
Na korytarzach rozbrzmiał dźwięk dzwonka, nauczycielka sprawdziła listę i rozpoczęła lekcje.
- Dziś moi drodzy, omówimy legendę o bratnich duszach.
Po klasie przebiegł szmer znudzenia, natomiast na twarzy Sugi rozkwitł szeroki uśmiech.
- Kto z Was wie o jakiej legendzie mówię? - zapytała, na co cała klasa podniosła z znużeniem ręce do góry. - W takim razie kto zechce ją nam przypomnieć? - cisza nie wróżyła ochotników. - No dobrze to może, Kasia? Tak, Kasiu proszę abyś przytoczyła nam treść legendy. Na ocenę.
Blondynka o długich, przepalonych prostownicą włosach wstała, westchnęła ciężko i rozpoczęła swoją odpowiedź.
- A więc...
- Nie zaczyna się zdania od "a więc" Kasiu. - poinstruowała ją nauczycielka.
Lekko podirytowana dziewczyna zaczęła od początku, tym razem uważając na to jak zaczyna.
- Legenda ta opowiada o poprzednich życiach każdego człowieka na ziemi. Według niej każdy z nas posiada swoją bratnią duszę, z którą byliśmy w poprzednim życiu i w życiu przed tym poprzednim  i tak w nieskończoność.
- Jak się tą duszę rozpoznaje? - dopytała belferka.
- Wystarczy dotknąć drugiej osoby, a nasze serca dadzą znać.
- Bardzo dobry, możesz usiąść.
Suga zmarszczył brwi.
5? Za to? Przecież to nie było nawet streszczenie. - pomyślał rozzłoszczony - Powinna powiedzieć, że legenda ta odwołuje się do piękna miłości, że pokazuje, jak prawdziwe uczucie potrafi przetrwać nie tylko trudne chwilę, ale i śmierć, że potrafi trwać latami a nawet wiekami, że potrafi przeżyć w sercach kolejnych wcieleń. Powinna powiedzieć, że miłość to coś więcej niż emocja, to więcej niż moment uniesienia.. To coś co zostaje w pamięci ciała, serca, umysłu i duszy na zawsze. Powinna powiedzieć, że serce nigdy nie zapomni tego kogo raz pokochało i rozpozna tą osobę wszędzie, choćby po biciu serca, a gdy po latach rozłąki w końcu uda im się odnaleźć, będą świecić światłem jaśniejszym niż wszystkie gwiazdy na niebie.
To właśnie powinna była powiedzieć.
- Teraz, dlaczego nie możemy powiedzieć, że to zwykła legenda i dlaczego nie do końca powinno się to nazywać legendą?
- Co roku pojawiają się nowe bratnie dusze, więc historia ta nie spełnia wymagań legendy. Legenda to coś co mogło się wydarzyć kiedyś, ale nie musiało. Posiada odrobinę faktów i odrobinę fantastyki, natomiast tu wychodzi na to, że jest to prawda. - powiedział  jeden z chłopaków w ławce pod ścianą.
- Świetnie, widzicie jak genialnie Wam idzie? - powiedziała zadowolona z siebie po czym rozpoczęła wykład na temat różnych rodzajów legend.
 Wraz z dzwonkiem wszyscy poderwali się z miejsc i wyszli w pośpiechu z klasy, nie pozwalając polonistce na zadanie pracy domowej.
Suga udał się do miejsca, w którym zazwyczaj spędza wszystkie swoje przerwy - do ostatniej kabiny w toalecie na drugim piętrze. Może nie jest to jedno z najbardziej higienicznych miejsc w jakich przyszło mu się znajdować, ale wypróbowywał już wiele kryjówek i jak na razie ta sprawdzała się najlepiej.
Próbował kiedyś chować się miedzy regałami w bibliotece, ale stamtąd łatwo kogoś wyciągnąć, ewentualnie właśnie tam zlać.Próbował też przesiadywać niektóre przerwy u higienistki, ale zazwyczaj miała za dużo pracy by go przyjmować, poza tym każdy kto do niej wszedł mógł go zobaczyć, a potem udać się do pewnych osób z arcy ciekawą wiadomością o miejscu jego pobytu.
Natomiast tu przynajmniej ma pewność, że nikt nic mu nie zrobi. Może zamknąć drzwi, a od ich dołu jest tylko mała szpara no i żeby wejść górą trzeba by ze dwóch chłopa.
Tu jest bezpieczny.
Reszta godzin minęła mu tak jak zawsze.
Lekcja, toaleta, lekcja, toaleta itd.
Parę razy na korytarzu mignęła mu ruda czupryna, na widok której zrobiło mu się trochę słabo, a serce przyśpieszyło ze strachu. Na szczęście udało mu się uciec zanim dręczyciel zdołał wypatrzeć go w tłumie.
Ostatnie zajęcia jakie widniały dziś w jego planie zajęć to w-f.
Niestety łączony.
Pojawił się w szatni dużo wcześniej niż reszta klas. Przebrał się szybko i sprawnie, starając się nie dotykać posiniaczonych miejsc na żebrach i brzuchu.
Jak na chłopaka był raczej drobny, do tego strasznie blady, więc wszystkie zadrapania czy ślady po uderzeniach były bardzo widoczne. Każde mocniejsze szturchnięcie, czy upadek spowodowany popchnięciem mógł być przyczyną wielkich, bolesnych fioletowo-żółto-zielonych plam.
Już przebrany poszedł do sali i czekał na rozpoczęcie się piekła.
Po paru minutach na salę wtoczyła się trzydziestka wysportowanych i żądnych adrenaliny nastolatków. Wśród nich rude, zadziornie ułożone włosy, lekko przekrzywiony, jakby wiecznie kpiący uśmiech i bystre, zielone oczy lustrujące całą salę ze spokojem.
Na ich widok Suga mimowolnie cały się spiął i na swoje wielkie nieszczęście nie zdążył odwrócić wzroku zanim ich spojrzenia się skrzyżowały.
Uśmiech wyższego niebezpiecznie się wyostrzył, a oczy nabrały drapieżnego charakteru, gdy podniósł lekko rękę i nonszalancko, jakby z ukrytą groźbą pomachał w kierunku przerażonego Sugi.
No to przesrane. - pomyślał i do sali wszedł nauczyciel z piłką do zbijaka.
- Panowie, zagramy sobie w dwa ognie. - oznajmił na co Suga poczuł jak uginają się pod nim kolana. - Suga, nie grasz. Pani Matczak prosi cię do siebie. - powiedział, a chłopak pomimo chwilowej ulgi, poczuł spływający po plecach zimny pot. Rzucił spłoszone spojrzenie w stronę rudowłosego, który nie wyglądał na zachwyconego takim obrotem spraw, po czym jak najszybciej wyszedł z sali.
Nie przebierając się ze stroju poszedł od razu do polonistki. Zapukał do drzwi klasy i gdy usłyszał uprzejme "Proszę", wszedł do środka.
- Chciała się Pani ze mną widzieć? - zapytał nie do końca wiedząc o co może chodzić.
- Tak, cieszę się, że przyszedłeś. Nie będę owijać w bawełnę, chodzi o twoje wypracowanie.
- Ah... - czyli jednak brzmiało zbyt osobiście... - Mógłbym napisać je od początku?
- Od początku? O czym ty mówisz? To jedno z najlepszych wypracowań jakie przyszło mi przeczytać w całej mojej nauczycielskiej karierze. Jest szczere, dobitne i w pewnych momentach nawet wzruszające. Chciałam zapytać czy miałbyś coś przeciwko gdybym użyła go jako przykładu na warsztatach pisarskich, na które nawiasem mówiąc, mógłbyś się zapisać.
- Proszę używać go do woli - odpowiedział powoli, przetwarzając informacje - ale wolałbym aby nie ujawniała Pani mojego imienia ani nazwiska. Co do warsztatów, pomyślę nad tym.
- Ciesze się. Mógłbyś mi jeszcze pomóc z tą punktacją? Chyba, że bardzo śpieszysz się na w-f..
- Nie! - powiedział aż za gorliwie - To znaczy nie ma problemu, z chęcią Pani pomogę.
Minęła cała lekcja i jeszcze trochę zanim wyszedł z klasy polonistycznej i skierował się do szatni, żeby przebrać się w normalne ciuchy.
Nigdy by nie pomyślał, że jego wypracowanie będzie aż tak wyróżnione. Nie był jakoś niesamowicie zaskoczony, w końcu pisał na swój ulubiony temat no i zdawał sobie sprawę ze swoich jako takich zdolności literackich.
Tytuł pracy brzmiał: "Stosunek współczesnego człowieka do bratnich dusz" i gdyby nie limit dwóch stron to pisałby i pisał i pisał. Miał na ten temat zdecydowanie za dużo przemyśleń, ale co poradzić, gdy jednym z jego niewielu marzeń było by spotkać swoją bratnią duszę.
Często wyobrażał sobie jak wspaniale musi być gdy całe ciało wypełnia nieopisane uczucie szczęścia i miłości, tak jakby serce nie pompowało już krwi, a czyste emocje. Potrafił godzinami siedzieć i rozmyślać, jak to jest zatracić się w osobie, którą przeznaczono ci przed wiekami, jak to jest nie widzieć świata poza ta osobą.
Ja też kiedyś ją znajdę. Osobę, która będzie tylko moja. Kogoś kto będzie moją nadzieją, moim dniem i nocą. Moim absolutnym wszystkim. Kogoś kto będzie mnie rozumiał i będzie przy mnie zawsze. Znajdę kogoś takiego, na pewno kiedyś mi się uda.
Wchodząc do szatni spojrzał na zegarek.
15:50.
Agh! Powinien być już w domu!  
Tata się wścieknie... - pomyślał z niepokojem i zaczął zrzucać z siebie ubrania w tempie, o który sam by się nie podejrzewał.
Gdy zakładał na siebie swój szary t-shirt, ponownie starając się ominąć posiniaczone miejsca, usłyszał za plecami cichy chichot.
O cholera...
Odwrócił się powoli, modląc się aby to nie był On.
Zaraz za nim stał wysoki, tak dobrze mu znany chłopak o szerokich ramionach i nieprzyjemnie silnych sierpowych.
- Chyba nie myślałeś, że po całym dniu unikania mnie, dam Ci od tak iść sobie do domu - powiedział wysoki chłopak.
Suga zerknął nerwowo na zegarek.
15:57.
Rudowłosy położył na jego głowie ciężką rękę, bynajmniej delikatnie i przekręcił ją tak by chłopak patrzył tylko na niego. Suga otworzył swoje szare, duże oczy szerzej z zaskoczenia, bo to pierwszy raz gdy Kilian zainicjował tak bezpośredni kontakt fizyczny... To znaczy, że jest naprawdę zły. To z kolei znaczy, że będzie bolało.
Kat stał z niezmazywalnym, lekko drwiącym uśmieszkiem oraz tymi diabelnie zielonymi, przymrużonymi oczyskami i przyglądał się wszystkim siniakom i zadrapaniom Sugi.
- Nie przypominam sobie, żebym bił cię po żebrach - powiedział z rozbawieniem - Leje cię ktoś jeszcze? - zapytał, unosząc brew na co Suga ponownie spojrzał na zegarek
16:03
UGH... PRZYWAL MI W KOŃCU I DAJ MI IŚĆ.
- To co? Gotowy na lekcję? - zapytał rudzielec przeciągając się i strzykając kręgami w szyi.
NO SZYBCIEJ.
Chłopak zamachnął się mocno tą ręką, którą nie trzymał Sugi i ruszył z nią na jego twarz. Niższy z nich zacisnął oczy i skulił się, przygotowując się na uderzenie. Czekał tak chwilę w strachu, jednak cios nie nadchodził. Uchylił jedno oko, potem drugie i zobaczył jak twarz chuligana zalewa intensywny rumieniec.
- Kilian? - zapytał ze zdziwieniem po czym przez koszulkę zielonookiego zaczęło przebijać się lekkie światło. - Huh..? - Wyższy chłopak uniósł trzęsącą się dłoń wskazując na klatkę Sugi, która teraz świeciła jasnym rytmicznym blaskiem.
- Moment... to znaczy... - zaczął Kilian bardzo powoli, zakrywając dłonią piekące poliki.
- NIE! - krzyknął Suga. - NIE, WSZYSCY TYLKO NIE TY! - wydarł się zasłaniając wciąż świecącą w rytm bicia jego serca klatkę- Nie nie nie nie nie nie nie, nie zgadzam się! To musi być koszmar, to musi mi się śnić.

poniedziałek, 3 marca 2014

Książe 9. Ostatni raz

- Pan ostatnio jest bardzo poddenerwowany - powiedziała cicho jedna ze służek.
- Pewnie nie odpoczywa tyle ile powinien, dzisiejszej nocy też się nie wyśpi. Mogę się założyć, że do rana będą...
- Cicho głupia! - pisnęła pierwsza z nich - Nie wolno służbie o czymś takim mówić, a co gdyby jakiś Gość cię usłyszał - zganiła ją wzrokiem po czym westchnęła ze zmęczeniem - Choć musimy przekazać wiadomość Panu Korneliuszowi, a potem fajrant.
Obie służące usunęły się w pośpiechu, natomiast Kon stał wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu stał Irmel. Stał z oczami przepełnionymi rozpaczą. Tępy ból powoli zaczął rozlewać się po całym jego ciele, a pieczenie w kącikach oczu przybrało na sile.
Dlaczego?
Zszedł po schodach trafiając na zalany ciemnością korytarz.
Dlaczego?
Mijając niezliczoną ilość komnat w końcu dopadł się do drzwi swojego pokoju i gdy tylko wszedł do środka rzucił się na łóżko.
Dlaczego?
Nie zauważył kiedy ciepłe łzy zaczęły wsiąkać w materiał pościeli ani kiedy w pokoju rozległ się cichy szloch tłumiony przez poduszkę.
Dlaczego nie można po prostu kochać i być kochanym?
~~~

Ze snu wybudziło go pukanie do drzwi. Podniósł gwałtownie głowę i rozejrzał się po pokoju. W pierwszej chwili nie mógł przypomnieć sobie jak się tu znalazł i dlaczego tu jest, ale zaraz wszystko do niego wróciło. Westchnął ciężko i pociągnął nosem. Był pewny, że wygląda okropnie. Poprzyklejane do mokrych policzków włosy, zaczerwienione oczy i cieknący nos. Idealny przykład każdego dojrzałego osiemnastolatka...
Z myśli wyrwało go kolejne pukanie do drzwi.
- Tak? - powiedział i sam nie poznał swojego głosu. Zachrypnięty i zmęczony. Wyprany z emocji.
- Kon, Pan kazał mi po ciebie zejść - usłyszał po drugiej stronie drzwi jedną ze służek. - Proszę, pośpiesz się. Jest w złym humorze i jeśli nie przyjdziesz mogłabym mieć kłopoty.
- . . .
- Kon? - dziewczyna wydawała się być bardzo wystraszona.
- Już.. Już idę. - powiedział siląc się na wesoły ton głosu, ale w rezultacie zabrzmiał jakby śmiał się przez łzy.
- Tylko się pośpiesz, dobrze?
- Tak, zaraz wychodzę - pokiwał głową, tak jakby dziewczyna mogła zobaczyć go przez drzwi i wstał z łóżka. Wytarł mokre policzki rękawem i wyszedł.
Szedł wolno. I choć na jego twarzy widniał szeroki uśmiech to oczy były przepełnione smutkiem. Im bliżej komnaty Irmela się znajdował tym trudniej było utrzymać mu maskę radości i swojej codziennej beztroski.
Czego Irmel od niego chciał? Nie powinien być teraz z Vivien?
Dlaczego nie może mu dać przecierpieć w milczeniu? W zamknięciu, w samotności. Po prostu dać mu się przyzwyczaić do ukrywania bólu. Wystarczyłoby mu parę dni i znów byłby sobą. Wesołym Konem opowiadającym anegdotki. Może noce byłby trochę trudniejsze. Pewnie płakałby jeszcze przez jakiś czas i nie spałby przez najbliższe tygodnie, ale z czasem wszystko wróciłoby do normy. Tak samo jak po śmierci Mistrza. To byłaby tylko kolejna rzecz, którą starałby się ukryć. Jeszcze jedno rozczarowanie życiem, które musiałby przełknąć i iść dalej, przed siebie. Nic wielkiego. Uporałby się z tym. Dałby radę. Już raz mu się udało.
Stał przed drzwiami Irmela już od paru minut z ręką na klamce.
Wziął głęboki oddech i wszedł do środka.
Pokój był przyjemnie wywietrzony, co było miłą odmianą od zaduchu panującego w reszcie rezydencji. Świeże powietrze wpadało przez otwarty na oścież balkon, na którym stał Irmel, wpatrujący się w niebo. Książe oblany księżycowym światłem z delikatnie powiewającymi na wietrze, rozpuszczonymi włosami i cieniem uśmiechu na ustach zdawał się nie usłyszeć wejścia Kona. Chłopak stał przez moment porażony tym widokiem, bo pomimo widocznego zmęczenia na twarzy Irmela, to Książe i tak wydawała się być idealny. Długie, czarne, zadbane włosy, wysoka, dobrze zbudowana sylwetka i twarz tak piękna, że Kon mógłby porównać ją jedynie do twarzy wodnika.
Chyba jednak nie powinien był tu przychodzić.
Gdy sięgał ręką do klamki żeby, póki czas, wyślizgnąć się z pomieszczenia usłyszał rozbawione:
- Już wychodzisz?
Irmel, teraz stojący twarzą do niego, uśmiechał się ze zmęczeniem. Wskazał dłonią na miejsce obok siebie na balkonie z wyczekującym wyrazem twarzy. Kon wahał się przez chwilę. Zebrało mu się nawet na płacz, ale zdusił w sobie ostatnie przejawy emocji, przykleił do twarzy fałszywy uśmiech i małymi 'radosnymi' podskokami zbliżył się do Księcia.
Gdy stanął obok niego Irmel zmarszczył raptownie brwi i wziął jego twarz w swoje dłonie. Przyglądał mu się przez chwilę z zaniepokojeniem podczas gdy Kon desperacko starał się unikać kontaktu wzrokowego. Nie chciał widzieć jego oczu. Jak na niego patrzą, jak podążają za jego własnymi oczami. Przygryzł wewnętrzną stronę policzka, pewny, że jeśli nie zrobi czegoś by się rozproszyć to nie wytrzyma długo.
- Co się stało? - Książe zapytał zmartwiony, głaszcząc kciukiem policzek Kona.
- Nic takiego - odpowiedział gładko - Trochę źle się czuję. Ból głowy wrócił, ale zaraz minie, jestem pewien. - mówił, jakby to była najszczersza prawda.
- Nie kłam - usłyszał twardy ton, a przez jego twarz przebiegł cień desperacji.
- Po co miałbym kłamać? - zapytał śmiejąc się nerwowo.
- Ty mi powiedz.
Nastała niezręczna cisza.
W ustach Kona pojawił się metaliczny posmak. Przegryzł wnętrze policzka.
Nagle Irmel westchnął ciężko i opuścił ręce pozwalając Konowi odwrócić głowę i wziąć parę głębszych oddechów by się uspokoić.
- Nie ważne - powiedział, przecierając ze zmęczeniem twarz. - Chce spać. Jestem wykończony.
- Umm... To ja już pójdę - Kon powoli zaczął się wycofywać z balkonu.
- Co? - Książe uniósł jedną z brwi. - Po co?
- Pani Vivien pewnie zaraz się zjawi. Byłoby mi głupio gdybym wam przeszkadzał - powiedział ze sztucznym śmiechem.
- Vivien? Tutaj? Dlaczego? - zmarszczył brwi.
- Uh... eee nie mieliście być dzisiaj zajęci? - zapytał czując jak przegryza drugi policzek.
- Aaa, to? Już po sprawie. Nawet sobie nie wyobrażasz jak mnie wymęczyła. Po godzinie nie miałem już sił żeby się opierać. Czasem się zastanawiam skąd ona ma tyle energii. - mówił ciężkim, sennym głosem po czym ziewnął.
Jest źle.
Jest bardzo źle.
Tak bardzo nie chciał tego słuchać. Tak bardzo nie chciał tu być. Tak bardzo, bardzo chciał stąd wyjść.
- Chodź, idziemy spać - Irmel złapał go za ramię, na co Kon, nie wiele myśląc, odtrącił jego dłoń. Książe zmarszczył brwi.
- Co jest?
- Nic, tylko... źle się czuję. Trochę mi niedobrze i wolałbym iść już do siebie. - powiedział słabo.
- Nie myślisz chyba, że puszczę cię samego? - powiedział i sięgnął w kierunku jego ręki. Kon zrobił gwałtowny krok w tył trafiając na barierkę balkonu. Książe zwężył oczy i przyglądał się mu uważnie przez chwilę.
- Co się dzieje, Kon? - podszedł do niego, starając się spojrzeć mu w oczy. Kon desperacko starał się uniknąć jego wzroku. - Spójrz na mnie - głos stanowczy, choć zmartwiony - i powiedz co się dzieje.
- Jeśli Pani Vivien przyjdzie i...
- Po co miałaby tu przychodzić..? O czym ty bredzisz Kon? Chodź spać. Jutro rano będziesz czuł się lepiej. Chodź.
- Nieprawda. - powiedział cicho. On sam ledwo się usłyszał, więc powtórzył głośniej - Nieprawda. Nie będzie lepiej, będzie tak samo. I pojutrze też. I za tydzień i za miesiąc. Pani Vivien... Kochasz ją, prawda? - zapytał i po raz pierwszy tego dnia spojrzał Irmelowi w oczy.
- No.... tak, ale co to ma...
- Więc idź do niej i daj mi iść do siebie - powiedział cudem hamując drżenie głosu i całego ciała. - Daj mi iść. - chciał go wyminąć, ale Książe zablokował mu drogę ręką - Proszę, daj mi iść. - kąciki oczu boleśnie zapiekły, dając mu znać, że jego limit jest bardzo blisko.
- Ja do nikogo nie pójdę i ty zostaniesz tutaj. - łagodny głos Księcia zazwyczaj tak kojący, teraz wywoływał fale bólu. Wyciągnął dłoń by dotknąć jego policzka, lecz Kon, po raz trzeci odtrącił ją. - Kon, powiedz mi co się dzieje. - cichy, spokojny, ciepły głos Irmela był przepełniony troską i zmartwieniem.
Tak bardzo chciałby go słyszeć codziennie. Zawsze przed snem i zaraz po przebudzeniu, ale on już nie jest jego. Nigdy nie był i nie będzie. Nie mógł się już nawet oszukiwać , że jest inaczej.
- Powiedz mi, to...
- Idź do niej do cholery! - wybuchł czując łzy na policzkach. - Nie każ mi już na siebie patrzeć, nie mów do mnie, nie dotykaj mnie! Idź do niej i zostaw mnie - ostatnie słowa ledwo słyszalne przez szloch wydobywający się z jego piersi.
Przyjemna bryza wieczoru zmieniła się w doskwierający chłód.
Kon stał tam przed nim, trzęsąc się z zimna oraz mieszaniny złości i rozpaczy. Kolejna fala dreszczy przebiegła przez jego ciało, gdy nagle poczuł ciepłe usta na swoim czole i silne ramiona oplatające się wokół niego. Czuł jak jego serce kurczy się i na chwilę zatrzymuje, by zaraz potem zacząć bić ze zdwojoną prędkością.
- Powiedziałem... -  chłopak zaczął słabo, pociągając nosem i opierając dłonie o twardą klatkę Irmela starając się go odepchnąć.
- Słyszałem - przerwał mu zacieśniając ramiona. - Ale to nie ty jesteś tu od wydawania poleceń. - powiedział ciepło i pozwalając unieść Konowi głowę, oparł swoje czoło o jego. Ich nosy stykały się, a usta dzieliły centymetry. - Juto mi to wyjaśnisz. Teraz idziemy spać. - stanowcza nuta w głosie nie akceptowała sprzeciwu.
Jutro będzie tego żałował.
Będzie żałował, że został.
Ale na razie...
Na razie pozwoli poprowadzić się do wielkiego łoża. Pozwoli wsadzić się pod kołdrę i pozwoli się objąć. Pozwoli się delikatnie głaskać, podczas gdy będzie cicho płakał w ramię Irmela.
Ten ostatni raz.
Pozwoli sobie przeczesać włosy swojego ukochanego i pozwoli by on zrobił to samo z jego włosami.
To będzie ostatni raz.

sobota, 1 marca 2014

1. Ze śmiercią po imieniu.

Tak więc tego...
NIESPODZIANKA  ^^
Ummm... zaczynam nowy projekt.
Taki nowy nowy :3
Mam nadzieję, że się wam spodoba.
Taaaak...
To mój pierwszy tak długi rozdział od jakiegoś czasu, więc...
Dajcie znać czy jest ok, dobra?

☠ ☠ ☠
Poszukiwany współlokator
Dwie sypialnie (jedna do użytku osobistego) oraz salon, kuchnia i łazienka (wspólne). Niewysoki czynsz (rachunki dzielone na pół). Mile widziana osoba dbająca o porządek.
Kontakt: 501-xxx-xxx

W ciemnym pokoju pomiędzy stosami książek i piętrzącymi się brudami, przy biurku siedział niski brunet wgapiając się w monitor komputera kolejną minutę.
- Może być? - wymamrotałem sam do siebie - Chyba jo...
Jeszcze raz przyjrzałem się krytycznie ogłoszeniu.
Dobra, jest ok, można drukować.
- Levi rusz tu swoje jestestwo! Pożegnałbyś się! - dźwięk donośnego, niskiego głosu dobiegającego z przedpokoju potoczył się po całym mieszkaniu.
Westchnąłem cicho.
- I co się drzesz? - powiedziałem pewny, że usłyszy. Sprawdziłem jeszcze czy mam odpowiednią ilość tuszu w drukarce, włączyłem drukowanie i poszedłem odprawić mojego, teraz już byłego, współlokatora. Wyszedłem z pokoju i mijając jasną kuchnię oraz przestronny salon dobrnąłem do małego przedpokoju.
Przy drzwiach wyjściowych stał wysoki, dobrze zbudowany szatyn o nienagannie ułożonych włosach, z szerokim uśmiechem na twarzy i wypchanymi do granic możliwości torbami na ziemi.
- Będziesz dzwonił, nie? - zapytał zanim zdążyłem się odezwać i nie czekając na jego odpowiedź rozłożył ręce w zapraszającym geście.
Popatrzyłem na niego z mieszaniną politowania i rozbawienia.
- Sugerujesz coś? - zapytałem unosząc jedną z brwi.
- No chodź - skinął na mnie jedną ręką - Wiem, że tego chcesz. - dodał poszerzając uśmiech.
- Chyba śnisz - prychnąłem cicho, ale postawiłem krok w jego kierunku. Ex-współlokator przytulił mnie mocno, a ja poklepałem go przyjacielsko po plecach.
- Będę tęsknił stary - powiedział smutno, ale wiedziałem, że się uśmiecha. W końcu kto by się nie ciszył ze stypendium za granicą.
- No - przytaknąłem.
- I kto cię będzie teraz socjalizował, gdy mnie zabraknie? Wychodź do ludzi, bo umrzesz tu całkiem sam i nikt nie zauważy. - nutka ojcowskiego tonu w jego głosie wywołała u mnie cichy uśmiech.
- Dzięki Razjel za tą jakże cenną radę. - powiedziałem wbijając boleśnie jeden z knykciów między jego żebra. Jęknął cicho z bólu, ale zaraz potem zaczął się śmiać. Z kieszeni Razjela wydobył się fragmet jakiejś dubstep'owej melodyjki.
- To moja taksówka - powiedział wypuszczając mnie ze swojego niedźwiedziego uścisku - Dbaj o siebie, Levi. I dzwoń! - podniósł swoje torby i wyszedł na korytarz - Cześć! - krzyknął przez ramię zamykając za sobą drzwi.
- Cześć - powiedziałem już bardziej do siebie niż do niego, przekręcając zamek i wracając do pustego mieszkania.
☠ ☠ ☠
Tydzień po rozwieszeniu ogłoszeń i wyprowadzce Razjela, powoli zaczynałem tracić moją - i tak już nikłą - wiarę w ludzkość. Każdy kolejny telefon w sprawie pokoju coraz bardziej psuł mi nerwy i szczerze zaczynałem nienawidzić swojego dzwonka.
- Tak słucham? - odebrałem ze zmęczeniem.
- No siemson. Ja w sprawie tego ogłoszenia, nie? Aktualne ta..? - Osobie po drugiej stronie słuchawki udało się porazić mnie swoją głupota już pierwszym wypowiedzianym przez nią zdaniem.
Wow, bijemy rekordy.
- Emm... Owszem, nadal aktualne. - odpowiedziałem wracając do rzeczywistości.
- No to git, bo ja jestem tego.. no - kobieta beknęła głośno po czym kontynuowała - zainteresowana jestem, nie?
- . . .
- Halooooooo? Jest tammm  ktoo? - bardzo rzadko zdarza się żeby czyjś głos przypominał drapanie gwoździem po szybie.
- Przepraszam, to chyba jednak pomyłka. - powiedziałem i wdusiłem czerwoną słuchawkę.
Ludzie to kompletni kretyni. - zdążyłem pomyśleć i w pokoju rozbrzmiał po raz kolejny utwór, który w przyszłości będzie budził we mnie chęć mordu.
- Tak słucham? - powiedziałem z nutą rozdrażnienia.
- Dobry wieczór, dzwonię w sprawie ogłoszenia. Mam parę pytań, mogę je teraz zadać? - głos mężczyzny był nużący. Brzmiał jak stary, zmęczony życiem nauczyciel... może fizyki, choć jestem prawie pewien, że nie dobijał nawet do 30.
- Ummm... Tak, proszę pytać.
- A więc tak, czy jesteś w związku? A jeśli tak, to czy głośno uprawiasz sex? Nie lubię gdy budzą mnie w nocy jęki. Często jesz ostre potrawy? Śmierdzące bąki też nie są najprzyjemniejsze. Jak często się masturbujesz, bo...
I koniec rozmowy.
Jeszcze jeden taki telefon i przyrzekam - będę mieszkał sam. Jeżeli nie dam rady z czynszem to ewentualnie wezmę drugą robotę na pół etatu, nie chce mieszkać z idiotą lub jakimś dziwakiem.
Zaczyna poważnie brakować mi Razjela. Miał swoje wady. Był głośny, wiecznie uśmiechnięty tak jakby nie istniały problemy nie do rozwiązania, miał silną potrzebę ojcowania mi i uspołeczniania mnie, ale... brak mi go trochę. Za przyjaciółmi zawsze się tęskni, choć po latach mieszkania razem, można powiedzieć, że słowo "przyjaciele" jest trochę za delikatne żeby określić naszą relacje.
Bracia - to jest lepsze.
Znacie tą cienką linię między postrzeganiem kogoś jako przyjaciela a członka waszej rodziny. Ta linia urywa się, niestety na stałe, gdy wiecie o drugiej osobie zdecydowanie ZA DUŻO. Tak jest właśnie z nami. Wiemy o sobie takie rzeczy, o których istnieniu często chciałbym zapomnieć.
Nie zmienia to faktu, że bez niego jest w domu trochę za cicho, za nudno i za spokojnie.
Od paru dni dostaję napadów nagłej i silnej potrzeby posprzątania lub pouczenia się, co samo w sobie jest dziwne. Jako student psychiatrii nie muszę się nawet za bardzo wysilać żeby dojść do wniosku, że zaczynam wariować będąc sam w domu.
Z zamyślenia wyrwała mnie przerażająca melodia. Odebrałem z niekrytą niechęcią w głosie:
- Tak słucham?
- Umm, dzwonię w sprawie ogłoszenia. Nadal aktualne? - głos mężczyzny był bardzo... czysty. Gdybym miał go komuś opisać, to zapewne nie potrafiłbym tego zrobić.
- Tak. - odpowiedziałem szorstko.
- Ah, to świetnie. - ulga w głosie chłopaka brzmiała podejrzanie prawdziwie. - Są jakieś konkretne wymagania co do wynajmującego?... Oprócz tego, że ma nie bałaganić? - dodał z lekkim rozbawieniem zanim zdążyłem odpowiedzieć.
- Byłoby miło gdyby nie palił, choć mieszkanie ma balkon, więc nie byłoby to aż tak wielkim problemem  - odpowiedziałem powoli nie do końca wierząc w to, że ta rozmowa jest tak bardzo normalna. Żadnych pytań o masturbacje lub bąki po jedzeniu. Żadnego drażniącego głosu, ani maniery mówienia jak idiota.
- A to nie ma problemu, nie palę. To nie zdrowe. - zaśmiał się - Ummm... możemy umówić się na spotkanie? Chciałbym zobaczyć mieszkanie i omówić parę spraw osobiście.
- No dobrze, jutro ok. 17? Wcześniej raczej nie, bo mam wykłady. - powiedziałem po chwili zastanowienia
- 17 jest w porządku - odpowiedział radośnie.
- Masz pod ręką coś do pisania? Podam ci adres.
☠ ☠ ☠
Wpadłem na klatkę jakby goniło mnie stado wygłodniałych zombie.
17:30
Jestem spóźniony na godzinę, którą sam zaproponowałem. Nie mogłem nawet uprzedzić gościa, że się spóźnię, bo padła mi komórka.
Wbiegłem na 4 piętro cały zdyszany, spocony z przekrzywionymi okularami i na wpół otwartą torbą w jednej ręce oraz teczką z materiałami na zajęcia w drugiej.
Przed moimi drzwiami stał trochę wyższy ode mnie chłopak ze słuchawkami na uszach. Gdy mnie zobaczył uśmiechnął się łagodnie, choć mam wrażenie, że powstrzymywał się od śmiechu.
Nie ma to jak dobre pierwsze wrażenie.
- Może ci pomóc? - zapytał chowając słuchawki i bez czekania wziął ode mnie teczkę i torbę.
- Przepraszam, że nie zadzwoniłem, padł mi telefon, a potem jeszcze była kolejka do rektoratu, potem uciekł mi tramwaj, potem okazała się, że tramwaj jest zepsuty i musiałem iść na pieszo.
Otworzyłem szybko drzwi i wpuściłem go do środka. Przechodząc obok lustra, które wisiało w przedpokoju omal nie dostałem zawału na swój widok.
- Jeszcze raz przepraszam, zazwyczaj się nie spóźniam i nie wyglądam jak sapiący, szalony naukowiec - powiedziałem uklepując sterczące na wszystkie strony, mokre włosy i poprawiając przekrzywione okulary.
- Spokojnie, też się trochę spóźniłem. - odpowiedział uśmiechając się przyjaźnie, a przynajmniej takie wrażenie sprawiał owy uśmiech dopóki nie spojrzałem ponownie w lustro. Włosy, które zdążyłem jako tako ułożyć znów wywijały się w niesforne loki we wszystkie strony świata. Nie uśmiechał się do mnie tylko się ze mnie śmiał.
No tak. GENIALNE PIERWSZE WRAŻENIE.
Westchnąłem ciężko i wziąłem od niego kurtkę.
Teraz mogłem mu się dokładniej przyjrzeć.
Tak jak zauważyłem przy wejściu jest ode mnie nieco wyższy. Szczupły, przeciętnie wyglądający chłopak, najwyżej 22 letni.
- Choć pokaże ci mieszkanie - rzuciłem przez ramię i weszliśmy w głąb pomieszczenia. - Kuchnia jest oddzielona od salonu kontuarem. Zazwyczaj przy nim właśnie jem, bo na duży stół nie ma miejsca. Poza tym dzięki temu pomieszczenie sprawia wrażenie większego. Okna niestety wychodzą na ulice, więc w południe może być trochę głośno. - Zerknąłem na niego kątem oka. Mysi odcień blondu na jego włosach łudząco przypominał siwiznę. - W tym korytarzu są  sypialnie. Ta jest twoja. Dokładnie na przeciw moja. Główną zasadą tego domu jest: Ja nie wchodzę do Ciebie, ty nie wchodzisz do mnie.
- Dość zrozumiałe - przytaknął, a ja zmrużyłem podejrzliwie oczy. Coś mi nie pasowało, ale jeszcze nie wiedziałem co.
- Na końcu korytarza jest łazienka połączona z toaletą. To tyle. A! Jest jeszcze balkon w salonie. No, teraz to serio koniec.
- Mogę się przejść jeszcze raz po mieszkaniu? - zapytał.
Spojrzałem na niego uważnie.
Jasne, piwne oczy kryły w sobie pokłady inteligencji i coś czego nie da się zidentyfikować.
- Spoko - powiedziałem w końcu.
Spacerował chwilę po mieszkaniu, rozglądał się. Zajrzał do łazienki i do pokoju, który miałby należeć do niego. Wyjrzał przez okna w salonie i wyszedł na balkon.
- Lepiej być nie mogło - powiedział stojąc już w wyjściu. - Kiedy mogę się wprowadzić?
- A kiedy ci pasuje?
- Jutro? - zapytał nieśmiało i niepewnie.
- Dobra, jutro jestem cały dzień w domu.
- W takim razie do jutra. - uśmiechnął się i wyszedł.
☠ ☠ ☠
Chłopak, wbrew pozorom, nie miał za wiele rzeczy. Zaledwie dwa pudła i jedną dużą torbę. Także wieczorem następnego dnia wszystko było już przywiezione, rozpakowane, a umowa na wynajem podpisana.
Siedzieliśmy teraz w salonie w fotelach na przeciw siebie, popijając herbatę.
- W sumie to nic o tobie nie wiem - powiedziałem po chwili komfortowej ciszy.
- Ja o tobie też, jakby na to nie patrzeć - odpowiedział śmiejąc się cicho.
- Rzeczywiście... Nazywam się Levi, 21 lat. Drugi rok psychiatrii na Uniwersytecie Medycznym. Pracuję dorywczo w pobliskiej bibliotece. Miło mi, ale nie uścisnę ci dłoni, bo nie chce mi się wstawać - powiedziałem i wziąłem łyka ciepłej herbaty ze swojego kubka.
- Charon, od paru miesięcy mam 23 lata, niczego nie studiuję, choć gdybym mógł i miał czas, to pewnie coś bym sobie wybrał. - powiedział uśmiechając się.
- A co cię tak zajmuje? - zapytałem zaciekawiony.
- Praca. Można powiedzieć, że jest całym moim życiem, ale to byłoby zabawne porównanie.
- Gdzie pracujesz? - teraz byłem naprawdę zaintrygowany.
- Tajemnica - powiedział i choć z jego twarzy nie schodził uśmiech i ton głosu pozornie się nie zmienił, to w tej odpowiedzi słychać było stanowczość.
- No co ty, nie może być tak źle.
- Uznajmy, że się wstydzę - powiedział rozbawiony moją dociekliwością lub swoją odpowiedzią. Nie jestem pewny.
☠ ☠ ☠
- Już znalazłeś sobie kogoś na moje miejsce? Jakąś kobitkę może? No przyznaj się, to pewnie jakaś biuściasta piękność. - w salonie dźwięczał nieco zniekształcony głos Razjela. Od paru dni wysyłał mi niezliczoną ilość smsów z błagalną prośbą o rozmowę wideo. Dziwnym trafem stało się to zaraz po wiadomości, że jego pokój został już zajęty.
- Razjel, skończ. Zgodziłem się na rozmowę, bo podobno miałeś coś ważnego do przekazania, więc czekam.
- A tak, prawda. Zaraz przechodzę do tej ważne sprawy tylko powiedz czy ma ładne cycki.
- Nie mam, ale zawsze mogę się o jakieś postarać - usłyszałem nad uchem śmiech Charona, który właśnie nachylał się nade mną i uśmiechał serdecznie do kamerki. Sam zacząłem się śmiać po zobaczeniu miny Razjela.
- Cieszę się, że nie izolujesz się od ludzi - chrząknął z zażenowaniem i zaraz dodał by zmienić temat - Jak na wykładach?
- W porządku - odpowiedziałem - W chust nauki, ale to normalne. Za to facet, z którym pracuje złapał grypę i muszę przejąć jego godziny do końca tygodnia. Nie wiem czy przeżyje taką harówę. - westchnąłem ciężko. W tle kliknęły zamki, Charon musiał już wyjść do pracy.
- Będzie dobrze stary. A ten facet.. umm... jak on się w ogóle nazywa?
- Charon.
- No to ten Charon, czym on się zajmuje? - zapytał jakby z niepokojem.
- Nie wiem - odparłem - A co?
- Jak to nie wiesz? - zapytał marszcząc brwi.
- Nie chciał się tym za bardzo chwalić, więc nie wnikałem. Za jakiś czas pewnie sam mi powie.
- Umm... Nie chcę cię straszyć czy coś, ale on jest dziwny. - powiedział z zaniepokojeniem.
- To znaczy?
- Jak to "to znaczy"? Przecież masz oczy, tak? Coś mu się stało w twarz jak był mały, czy jest taki straszny z natury i ten głos... Stary, ja to bym się bał spać razem z nim w jednym bloku, a co dopiero w jednym mieszkaniu.
- Kim jesteś i co zrobiłeś z Razjelem. - zapytałem podejrzliwie - Razjel nie obrażał ludzi bez podstawy, a ty to teraz robisz ćwoku.
- Levi, może powinienem załatwić ci nowe okulary, bo chyba te już ci nie służą. Kazałem ci się socjalizować, ale bez przesady. Ten człowiek jest... Boże nawet nie wiem czy istnieje słowo żeby go opisać, bo jestem pewny, że 'przerażający' tego nie oddaje.
- Przestaje podobać mi się ta rozmowa i zaczyna mnie nudzić. Zadzwoń jak zaczniesz być sobą dupku. - powiedziałem ze zmarszczonymi brwiami oraz kwaśnym wyrazem twarzy i rozłączyłem połączenie.
Spojrzałem na zegarek i zdałem sobie sprawę, że nie mam co robić przez całe popołudnie. Zaraz jednak mnie olśniło.
Jeśli nie masz co robić, nie marnuj okazji i idź spać !
☠ ☠ ☠
 Uchyliłem delikatnie powieki by stwierdzić, że leżę na kanapie w salonie, a za oknami zaczyna się ściemniać. Z powrotem zamknąłem oczy czując jak rozleniwienie nie odchodzi, a tylko się pogłębia.
Kocham mieć wolne.
Gdzieś za mną kliknęły zamki i do mieszkania wszedł Charon. Zdjął buty i kurtkę po czym wkroczył do salonu. Nabrał powietrza w płuca by mnie, jak się domyślam, zawołać, ale zawiesił głos, widząc mnie z wciąż zamkniętymi oczami, leżącego na kanapie.
- Śpioch - powiedział cicho do siebie i mogę przysiąc, że się uśmiechnął. Wziął z fotela materiałową narzutę i okrył mnie nią. Położył coś na ławie i poszedł do łazienki.
Charon jest naprawdę w porządku, a Razjel to dupek. Nawet jeżeli Charon nie wygląda jak Jhonny Depp czy Brat Pit to słowa 'straszny' i 'przerażający' są dużym przegięciem. Poza tym jego głos jest bardzo czysty i przyjemny dla uszu. Może nie brzmi jak śpiewak operowy, ale kto oprócz owych śpiewaków tak brzmi?
Z zamyślenia wyrwał mnie cichy dźwięk ze stołu. Uchyliłem jedno oko i źródłem hałasu okazał się być telefon Charona. Na ekranie widniało wymowne:

1 Nowa wiadomość od:
Praca
Hmmm... Kuszące. Mógłbym sobie czytnąć.
Nieeee, nie wolno mi.
Ale z drugiej strony to nie może być nic aż tak strasznego.
Kurcze, ale tak nie można.
Tylko zerknę...
A jak się skapnie?
Nie zorientuje się... Oznaczę jako nieprzeczytane zaraz po zobaczeniu o co chodzi.
Po bitwie z własnymi myślami wyciągnąłem rękę spod narzuty i sięgnąłem po telefon. Przejechałem palcem po ekranie by odblokować telefon i wcisnąłem: odczytaj.

Od: Praca
Katarzyna Łaszczyk 08:30 02.03.2014 - zawał
Jolanta Enkleska 09:00 02.03.2014 - wypadek samochodowy
Monika Enklewska 09:00 02.03.2014 - wypadek samochodowy
Maciej Enklewski 9:00 02.03.2014 - wypadek samochodowy
Agnieszka Aszkowska 09:05 02.03.2014 - wybuch butli gazowej
Małgorzata Broziak 10:10 02.03.2014 - napad z bronią
Daniel Rzęski 12:50 02.03.2014 - samobójstwo
Zofia Karat 13:00 02.03.2014 - aborcja
Przemek Milczarek 14:00 02.03.2014 - nieudany przeszczep serca
Weronika Dytand 14:25 02.03.2014 - morderstwo
Karolina Moniuszek 15:17 02.03.2014 - gwałt i pobicie
 ...
I około czterdziestu kolejnych nazwisk. Nie byłoby to takie straszne gdyby nie fakt, że data tych wszystkich wydarzeń wyznaczona była na czas przyszły. Na jutro - ściślej rzecz ujmując.Tak bardzo mnie wmurowało, że nawet nie zauważyłem gdy Charon wszedł do pokoju.
- Ej! - krzyknął, widząc swój telefon w moich rękach - Co robisz? - zapytał i zabrał mi go. Spojrzał na wyświetlacz i westchnął ciężko.
- Charon - zacząłem cienkim głosem - Co to... znaczy? - zapytałem niepewnie na co westchnął jeszcze raz i usiadł obok mnie na kanapie.
- Rany jak ludzie potrafią czasem wszystko zepsuć - powiedział, opierając łokcie na kolanach i chowając twarz w dłoniach.
- Co to za praca? Kim jesteś? - powiedziałem gdy obudziłem się z pierwszego szoku - Co to za nazwiska? I te daty? - zadawałem pytanie za pytaniem. - Charon do cholery mógłbyś chociaż na mnie spojrzeć.
Podniósł powoli głowę i utkwił we mnie swój wzrok.
- Powiedziałem już, że się wstydzę - uśmiechnął się blado.
- Słuchaj... Jeżeli jesteś - długo się zbierałem by powiedzieć to słowo - zabójcą na zlecenie czy coś to.. - przerwała mi salwa śmiechu. Charon śmiał się tak jakbym powiedział kawał roku.
- Nie. Ja nie zabijam - powiedział w końcu - Choć odbieram życie. - dodał ciszej.
- Co? - zapytałem tępo.
- Jestem śmiercią, Levi.