wtorek, 9 lipca 2013

Książe 6. Że go kocham...

 NIE MAM CZASU NA SWOJE ŻYCIE!
Nie mam czasu na absolutnie nic!
Tu trzeba przyjaciółce przetłumaczyć mangę, tu trzeba pilnować fanpage, tu trzeba jakoś ogarnąć swoje urodziny, tu iść do fryzjera pofarbować włosy (na czerwono ^^), tu trzeba do lekarza, tam do szkoły z dokumentami a potem znowu do lekarza i wyrobić dowód i ogarnąć wyjazd, iść na grilla do znajomych i do babci, bo ma imieniny.
A jako wisienkę na torcie napisać wpis na bloga którego się zaniedbało jak cholera.
Ale udało się !
Dodaję wpis i przepraszam za takie opóźnienie.
Ogólnie w te wakacje, tak samo jak w zeszłe nie dodam jakiejś niesamowitej liczby wpisów bo wyjeżdżam.
:/
Ale do końca września mam zamiar skończyć Gwiezdne Łzy i Księcia... oraz rozpocząć zupełnie nowy projekt...
TAAAKI FAJOWY
^^
Ale to później... no po wakacjach w każdym razie:P
A teraz, zapraszam na nowy rozdzialik Księcia
 Enjoy :3
 ***
Kon stał na drabinie i żmudnie wykonywał powierzoną mu pracę ścierania kurzy z najwyższych półek w bibliotece. Po drugiej stronie pomieszczenia to samo zadanie wykonywał Agni. Do ślubu pozostały dwa dni. Dziś wykańczają pomieszczenia, wycierają kurze i zmieniają pościel. Przed 18 każdy po kolei ma się stawić na piętrze Księcia i zgłosić do pobrania miar na ubiór, który założą podczas ślubu. Z rozpiski, którą przygotował Agni wynikało, że Kon ma przyjść jako ostatni. Irmel pewnie będzie zmęczony i nie będzie miał siły ani czasu żeby z nim porozmawiać.
Czerwonowłosy westchnął i powoli zaczął schodzić z drabiny.
- Mam zrobić coś jeszcze? - zapytał Agniego, który wydawał się zatracić we własnych myślach.
- Słucham..?
- Coś jeszcze? - dopytał Kon widząc jak zamyślenie znika z jego oczu.
- Nie... A właściwie tak. Trzeba wytrzeć kurze w pokojach na pierwszym piętrze i umyć okna na parterze. Jak skończysz to idź do Pana. Chciał się z tobą widzieć. - powiedział, uśmiechnął się niemrawo i wrócił do czyszczenia półek.
Czerwonowłosy wyszedł z biblioteki, zszedł po schodach na pierwsze piętro i wziął się za sprzątanie w pierwszym z siedmiu wielkich pokoi gościnnych.
Po 4 godzinach wycierania kurzy był zmęczony, cały brudny i kręciło go w nosie. Powlekł się po schodach na parter i przystąpił do mycia okien. W sumie było ich  około dziesięciu, a na dworze panował przeraźliwy ziąb. Wytrwale mył jedno okno po drugim, szczękając zębami i czując jak palce drętwieją z zimna. Gdy wreszcie skończył powłóczył się trochę po posiadłości, zajrzał tu i tam, popytał czy ktoś nie potrzebuje jego pomocy i gdy okazało się że jest niepotrzebny, wrócił do swojego pokoju.
Wszystko go bolało, było mu zimno, dreszcze nie chciały minąć, a do tego wszystkiego kichał jak oszalały.
Rzucił się na łóżko i patrząc w sufit rozmyślał...
O Sebastianie i Agnim.
O Irmelu... O tak jak bardzo chciałby z nim porozmawiać, pobyć w jednym pokoju. Tyle żeby czuł że jest obok.
O ślubie... o ślubie który przez ostatnie parę dni psuł mu nerwy jak nic innego w życiu mu nie psuło.
O deszczu, który zaczął w między czasie padać i uspokajająco dudnić w szyby.
W końcu zasnął, a ostatnia myśl powoli gasła pod zamkniętymi powiekami.


***
Obudziła go dopiero nawałnica która z ogromną siłą wtargnęła do jego pokoju otwierając okno. Zerwał się z łóżka i próbował je zamknąć, walcząc z silnym wiatrem i deszczem wdzierającym się do pomieszczenia. W końcu gdy mu się udało usiadł na podłodze, bo pomimo iż dopiero wstał czuł się strasznie zmęczony.
Nie mógł pozbyć się wrażenia, że nie może złapać oddechu. Zdążył pomyśleć, że przynajmniej pozbył się dreszczy i naraz cały zaczął się trząść. Atakowały go fale gorąca, by zaraz przemienić się w falę zimna rozchodzącą się po całym ciele. Przespał dobre parę godzin, ale czuł się jakby nie spał od wielu dni. Najchętniej walnął by się z powrotem na łóżko, ale musi jeszcze iść do Irmela. MUSI do niego iść. Zobaczyć się z nim sam na sam przed ślubem, a krawiec był do tego niezłą wymówką
Wszedł po schodach i zapukał do komnaty.
- Wejść - usłyszał zza drzwi i zaraz znalazł się w środku. O dziwo w pokoju na łóżku siedział tylko Irmel, po Panience Vivien nie było śladu a i krawca jakoś niespecjalnie było widać. - Ahh, to ty - powiedział uśmiechając się - Krawiec już poszedł, ale nie martw się ma twoje wymiary.
- W takim razie - Kon odwrócił się i chciał wyjść, ale...
- Gdzie idziesz? - zapytał nieco zdziwiony Książe.- Kto ci powiedział, że możesz sobie iść? - zapytał z jawnym zdumieniem - Chodź tu - powiedział wskazując miejsce obok siebie. Kon uśmiechnął się na myśl, że będzie miał okazję porozmawiać z Irmelem i zrobił tak jak mu kazano. Dopiero gdy usiadł koło niego spostrzegł jak bardzo źle wyglądał. Zupełnie jakby przez te ostatnie parę dni nie spał nawet minuty.
- Dobrze się czujesz? - zapytał mimowolnie unosząc rękę do czoła Irmela, było chłodne jak lód. - Kiedy ostatnio spałeś?
- W noc przed przyjazdem Vivien. Ta dziewczyna mnie wykończy. Co wieczór każe mi spać na podłodze a sama zajmuje łóżko, do tego chrapie jak stary dziad. Jak tak dalej pójdzie to ją wyrzucę przez balkon.
- Powinieneś się położyć i przespać chociaż godzinę.
- Przyganiał kocioł garnkowi... - powiedział Irmel przykładając rękę do policzka Kona -Jesteś cały rozpalony i cieknie ci z nosa jak z kranu.. - złapał go w pasie zaciągając w głąb łóżka, położył go na nim i przykrył kołdrą pod którą zaraz sam się wpakował.
- Co ty..? - zapytał zaskoczony Kon.
- Idę spać.
- Ale..
- Idziemy spać. - powiedział zamykając oczy. 
Kon więcej już nic nie mówiąc, przysunął się do niego trochę bliżej i wsłuchując w równomierny oddech Księcia, co jakiś czas pociągając nosem sam zapadł w sen.
***

Rano obudził go Irmel, ale zrobił to chyba nieświadomie.
Chyba na pewno.
Nieco nieporadnie bawił się jago włosami przeczesując je raz po raz ręką.
Po swobodzie jego ruchów można było łatwo wywnioskować, że nie wie jeszcze o tym że Kon już nie śpi.
„I może niech na razie tak zostanie” – uśmiechnął się w myślach.
Długie, zimne palce prześlizgujące się między jego włosami powodowały przyjemne dreszcze i z każdym kolejnym razem coraz trudniej było mu powstrzymać się od uśmiechu. Czuł się już o wiele lepiej. Głowa nie ciążyła mu już tak bardzo jak rano, katar też jakby minął, jednak nadal ciężko mu się oddychało.
Wreszcie, gdy miał już otworzyć oczy, Irmel przyciągnął go delikatnie do siebie i objął mocno. 
W tym akcie czegoś brakowało...
Brakowało tej beztroski i lekkości poprzednich ruchów.
- Wyjdź - powiedział cichym, ale nieznającym sprzeciwu głosem. - Vivien wyjdź teraz.
- No weź... Podziel się nim trochę. Nadaje się do wielu rzeczy, nie tylko do robienia za twoją osobistą poduszkę.
- Rozmawialiśmy już o tym i moja odpowiedź nadal brzmi nie. Tam są drzwi.
- Każdy ma swoją cenę, czy to nie twoje słowa? - powiedziała na pozór zaczepnie, ale z odrobiną drwiny w głosie.
- On swojej nie ma. A teraz Vivien, żegnam.
- Opanuj się mój książę, bo źle się to dla ciebie skończy. Już jesteś inny, brakuje ci tej bezwzględności, tego przejmującego chłodu w oczach. Dawniej po prostu byś mnie stąd wywalił, a teraz mało ci brakuje żeby poprosić mnie o wyjście. - urwała na moment -  To już nie mój dawny Irmel, tylko jeszcze nie wiem czy się z tego cieszyć czy wręcz odwrotnie. - do uszu Kona dobiegł dźwięk naciskania na klamkę - Uważaj, bo słabe osoby łatwo zranić. - dokończyła i chwile potem w pokoju rozległo się zgrzytanie zamykanych drzwi.
Wraz z wyjściem Panienki Irmel wypuścił z siebie powietrze i rozluźnił się nieco.
- Boże, za jakie grzechy... albo lepiej nie odpowiadaj. - powiedział, wracając do swojego poprzedniego zajęcia, jednak w jego ruchach znów nie było tej lekkości. Czyżby już się domyślił że Kon nie śpi?
 Po chwili do komnaty weszła kolejna osoba.
- Panie, już nie śpisz? - zapytał zdziwiony Agni.
- Jak widać.
- Zamierzałem cię obudzić i przypomnieć o spotkaniu z dostawcą kwiatów, które zaczyna się za godzinę, tak więc musisz się już ubierać Panie.
- A Vivien nie może się z nim rozmówić?
- Panienka Vivien pojechała na ostatnie przymiarki oraz poprawki sukni ślubnej i balowej. W końcu ślub odbędzie się za parę godzin.
- Cholera, dobrze już wstaję. - westchnął - Możesz już wyjść, ale zanim pójdziesz, powiedz, coś się stało?
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku Panie.
- Więc dlaczego płaczesz?
- Ah to? Nie, to nic takiego Panie, kroiłem cebulę z kucharkami. Dziękuję za troskę Książę, pójdę już. - powiedział na prędce i szybkim krokiem wyszedł z pomieszczenia.
- Nie śpisz już, prawda? - powiedział cicho, a Kon uśmiechnął się pod nosem i otworzył swoje duże oczy.
- Prawda - odpowiedział wesoło.
- I wiesz co się dzieje z Agnim, prawda?
- Wiem.
- I zakładam że mi nie powiesz...
- Bingo - uśmiechnął się promieniście.
Irmel patrzył przez chwilę prosto w jego oczy z wyrazem twarzy osoby próbującej rozwiązać trudną łamigłówkę, po czym westchnął i uszczypnął go w policzek.
- Ała ! Za co? - powiedział łapiąc się za polik.
- Następnym razem jak chcesz udawać, że śpisz to nie chichocz pod nosem. - powiedział pobłażliwym tonem - A teraz idź pogadaj z Agnim, bo coś mi się nie chce wierzyć, że doły pod oczami też ma od krojenia cebuli.
***
- Jeszcze raz, na spokojnie, powiedz co się stało - mówił  gładząc Agniego po ramieniu. - Spokojnie.
- No więc, gdy wyszedłeś z biblioteki, dokończyłem wycierać kurzę i poszedłem zrobić listę rzeczy, które trzeba zrobić na dziś.Wszedłem do kuchni i... nie wiem jak ja to zrobiłem. Musiałem być tak zamyślony, że nie zauważyłem. Przy stole siedział Sebastian i coś czytał. Boże, gdybym wiedział, że tam będzie to w życiu bym tam nie wszedł ! - powiedział chowając twarz w dłonie.
- Dobrze, co było potem?
- Pokrzątałem się chwilę i już miałem wychodzić, ale... ale on... - łzy napłynęły mu do oczy.
- Co? On co?
- Stanął w drzwiach i nie chciał mnie przepuścić! Zaczął wypytywać dlaczego go unikam, dlaczego się do niego nie odzywam. Spróbowałem go odepchnąć i przejść, ale to nic nie dało. Dalej tam stał tarasując mi przejście, a ja nie mogłem wyjść. Nie mogłem uciec, a on dalej pytał. Czy już nie chcę go mieć za przyjaciela? Czy zrobił coś nie tak? Krzyczałem na niego żeby dał mi spokój, prosiłem... Nawet prosiłem. W końcu rozryczałem się na dobre i po prosu kucnąłem zakrywając głowę dłońmi. Boże jak jakieś dziecko. A on kucnął obok mnie i pogładził po włosach. I znów zaczął pytać. Co się ze mną dzieje? Dlaczego to robię? Powiedział że go to boli. Mówił to takim smutnym głosem. Tak smutnym że nie wytrzymałem i powiedziałem mu że.. - głos mu się załamał a po policzkach zaczęły spływać łzy.
- Agni... co mu powiedziałeś? - Kon czekał w ciszy starając się nie pokazywać na swojej twarzy napięcia, które w nim rosło.
- Naprawdę nie chciałem ! Ale on nalegał, cały czas pytał. Prosiłem go, a on.... Dalej mówił do mnie, dalej mnie dotykał. Nie chciałem tego mówić. Nie chciałem...
- Czego? Co mu powiedziałeś ?
-  Powiedziałem... Powiedziałem mu że go kocham.