czwartek, 14 lutego 2013

Walentynki ze smokiem

 Takie tam, na walentynki ^^ Tak mnie jakoś naszło xD
Pisałam na biegu więc przepraszam ze wszelkie niedociągnięcia. Nie jest to może moje najlepsze opowiadanie, ale napracowałam się nad nim, tak więc
Enjoy :3
 ***
Idę holem mijając witryny sklepów eksplodujących różem i czerwienią. Wszechobecne serca, przytulające się misie, latające amorki ze strzałami miłości. Migdalące się do siebie pary, sączące się z oddali piosenki o nieodwzajemnionej, bolesnej miłości. Wielkie, czerwone lizaki w kształcie serc z jakże wymownym "I love You", a pośród tego całego ckliwego badziewia - ja.
Zazwyczaj czternastego lutego siedzę w domu i oglądam wszystkie sezony dr. House'a, starając się nie wychodzić z mieszkania, nie zaglądać na Facebook'a ani nie włączać telewizora. Byleby tylko odseparować się od społeczeństwa tego jednego dnia. 
Jednak tegoroczny czternasty musiał być inny. 
Taki kurwa specjalny.
Idę się z kimś spotkać. Nie, to nie to o czym myślicie.
Idę się spotkać z przyjaciółką. Nie chciałam się z nią dzisiaj widzieć ze względu na jej stan... Jest nałogową swatką, i to wyjście jest wielce podejrzane. Nie cierpię uczestniczyć w takich idiotyzmach, ale zostałam zaszantażowana klątwą i nachodzeniem w nocy. Wolałam nie ryzykować.
Umówiłyśmy się w centrum handlowym u którego wejścia właśnie stoję.
Ruszyłam w kierunku restauracji pod którą miałyśmy się spotkać.
Już z daleka widziałam Rike. W sumie nie trudno ją zauważyć. Różowe włosy upięte w dwa kucyki raczej wyróżniają ją z tłumu. Miała nową kurtkę.
Zdaje mi się, albo nie stoi sama.
Nie, wcale mi się nie zdaje.
Wiecie co jest gorsze od dwóch singielek? Cała masa singli.
Odwróciłam się na pięcie. Jeszcze mnie nie zauważyła, jeszcze mam szanse, jeszcze..
- Mio! - moje szanse na ucieczkę właśnie zmalały do zera. Powoli zwróciłam się w jej kierunku i ze sztucznym uśmiechem podeszłam do grupki zupełnie obcych mi ludzi. - To jest właśnie Mio.
- Mówiłaś że jest ładniejsza - usłyszałam gdzieś z lewej. Tak więc rozejrzałam się w poszukiwaniu osoby która zdążyła mnie wkurzyć zanim poznałam jej imię. Okazał się nią być trochę wyższy ode mnie, niebieskooki blondyn.
- Hipokryta - powiedziałam mierząc go wzrokiem od góry do dołu. Sam nie powala, a innych się czepia. Narcyz.
- Śmieszny żart Ryu - Rika zaśmiała się nerwowo widzą moją minę. - Nie żartuj tak więcej.
- Ryu*? - ciekawe - Jeszcze się nie przedstawiłeś, a już ziejesz ogniem? - zapytałam rozbawiona.
Spojrzał na mnie zdziwiony. Po czym uśmiechnął się zawadiacko.
- Może wejdziemy - zapytała jakaś brunetka przestępując z nogi na nogę. W sumie to jej się nie dziwię. Jest naprawdę zimno.
- Spasuję - powiedziałam i już miałam wracać gdy poczułam na sobie to... Poczułam na sobie palący wzrok Riki. Aż bałam się spojrzeć jej w oczy. Westchnęłam ciężko. No nic, będę musiała przeżyć jakoś następne godziny w ciszy i cierpieniu. Weszłam do restauracji i zostałam dobita przez kolejny fakt. Jedyne wolne miejsce jakie zostało znajdowało się obok pana "mówiłaś że jest ładniejsza". Usiadłam z iście cieprenniczą miną cudem powstrzymując się od wyjścia.
- Mio, rozchmurz się - usłyszałam głos Riki - przecież mamy Walenty...
- Nie! Mamy czwartek - przerwałam zanim wypowiedziała to straszne słowo.
- O co chodzi - zapytała marszcząc brwi - aaaa... Rozumiem.
- Co złego jest w powiedzeniu, że dziś są Walentynki.
To słowo. ON TO POWIEDZIAŁ. Chyba się zaraz popłaczę. To takie smutne że ludzie używają tej nazwy. Jest straszna, dołująca, badziewna - ergo idealnie opisuje mój dzisiejszy dzień. Podarowałam mu moje najbardziej przerażające spojrzenie, on tylko udał że nic nie widzi i zapytał jakąś dziewczynę po drugiej stronie stołu o numer telefonu.
Po czterech godzinach siedzenia i... i tyle, nawet nie udawałam że się dobrze bawię, 
no więc po tych strasznych czterech godzinach wyszliśmy z knajpy.
Zrobiło się już ciemno.
Pożegnałam się z Riką. I każdy poszedł w swoją stronę.
WOLNA!
Doktorze House nadchodzę!
W tramwaju w którym jechałam, grupka spitych dresów zaczepiała jakąś dziewczynę. Właśnie dlatego nie cierpię tramwajów.
Normalny człowiek udawałby że nic nie widzi, albo podziwiał widoki za oknem (nie ma to jak szara, brudna Łódź ) ale ja nie jestem normalna.
Ehh.. to moje poczucie moralności.
- No chodź maleńka, zabawimy się, co ty na to? - powiedział jeden byku nachylając się nad dziewczyną.
- Nie, dziękuję. - wymamrotała.
Uwielbiam nieśmiałą asertywność.
- No chodź będzie fajnie. Spodoba ci się.
- Dobra, albo masz coś ze słuchem albo nie rozumiesz po polsku - powiedziałam spokojnie odwracając się do całej grupy przodem.
- Co tam bełkoczesz?
- Powiedziałam żebyś spierdalał, bo na taką zapijaczoną mordę nawet największa desperatka by nie poleciała.
Dziewczyna, tak samo jak reszta pasażerów, korzystając z okazji czmychnęła przez otwarte drzwi na przystanek zostawiając mnie samą z trzema nietrzeźwymi, napalonymi i cholernie dużymi facetami.
Powinnam zacząć się bać...?
- A rozumiem, ty tez chcesz się z nami zabawić.
- Nie, właśnie nie rozumiesz - westchnęłam.
Odległość między mną a nimi niebezpiecznie się zmniejszyła.
Przystanek.
Już miałam wyślizgnąć się przez otwierające się drzwi, ale jeden z nich stanął w przejściu.
Kurwa.
A więc, zostanę zgwałcona w tramwaju, przez trzech nachlanych dresów i to jeszcze w Walentynki.
Cóż za ironia.
Czy ten dzień może być jeszcze gorszy?
Nagle ostatnie drzwi wagonu otworzyły się ze zwyczajowym łoskotem i do tramwaju wszedł.... Ryu.
I po co pytałam...
- To ty? - zapytał zdziwiony po czym zlustrował wzrokiem trzech delikwentów stojących obok.
- Spadaj chłopczyku - powiedział największy nie zaszczycając blondyna nawet spojrzeniem - a wracając do nas, to jak będzie malutka?
- Halo? Policja? Chciałbym zgłosić napastowanie seksualne. - rozległo się w wagonie. Wszyscy, łącznie ze mną zwrócili głowy w stronę niebieskookiego. - W tramwaju, nr 3. Aktualnie mijamy
ul. Kościuszki. Rozumiem. Tak. Oczywiście, postaram się ich przytrzymać do przyjazdu radiowozu.
Przystanek.
Otwierające się drzwi.
Uciekające dresy.
Zamykające się drzwi
Ci~~~~~~sza...
Stałam tak jeszcze chwilę, po czym opadłam na jedno z siedzeń. Odetchnęłam głęboko uspokajając się.
- Nie ma za co -  powiedział rozbawiony.
- A tak, dzięki. - całkowicie zapomniałam, że nadal tu jest.
- Grunt to kultura osobista - prychnął pod nosem
- Ja tu przeżywam szok pourazowy, więc sam rozumiesz....O rany, Policja zaraz tu będzie.
- Nie przyjadą, blefowałem.- . . . blefował, o super - Wiesz, chciałbym coś naprostować. Wtedy, źle mnie zrozumiałaś. Ja nie mówiłem o tobie, tylko o kurtce Riki.
- Kurtce? - mówi o tym genialnym tekście na przywitanie?
- Chwaliła mi się przez telefon że kupiła nową, ale opisywała mi ją trochę inaczej. No a ty podeszłaś akurat gdy o tym rozmawialiśmy. I no.. jakoś tak wyszło.
Czy to może być takie proste ?
 - Ahh to mój przystanek. - Wysiedliśmy. Głupia cisza... - To~~~~ ja idę do domu.
- Ta, to cześć. I miłej nocy.
Oh, na pewno będzie miła, trochę kisielu i wszystko staje się lepsze.
Przeszłam dwa kroki i...
- Ryu, lubisz doktora House'a? - zapytałam niepewnie.
- Uwielbiam. - uśmiechnął się.
- A kisiel?
- Uwielbiam. - uśmiechnął się szerzej.
- To może chcesz do mnie dołączyć?
- Z chęcią. - odpowiedział.  
Wystawił ramię, tak żebym szła z nim pod rękę. Spojrzałam na niego z mieszaniną zdziwienia i rozbawienia.
- Czyli nie zawsze ziejesz ogniem - uśmiechnęłam się pod nosem.
A więc ten dzień dopiero się dla mnie zaczął.
________________________________________________________________
 * Ryu [kanji ] z jap. Smok

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz